Menu

Żołnierze Wyklęci

Zapomniani Bohaterowie

Ostatnia walka ppor. „Żelaznego”

„…Przychodziło mnie nieraz do głowy, że ta Rzeczpospolita zginąć musi. […] Ludzi nie masz! – myślałem sobie – ludzi nie masz prawdziwie tę ojczyznę miłujących! […] Aż razu pewnego […] gdym was w dwa tysiące posłał do ataku na dwadzieścia sześć tysięcy ordy, a wyście na oczywistą śmierć, na pewne jatki lecieli z takim okrzykiem i ochotą, jakoby na wesele, przyszło mi nagle na myśl: „A owi moi żołnierze?” […] Ci – rzekłem – z czystej miłości dla matki tam giną; ci nie pójdą do związków ani do zdrajców; […], z nich utworzę szkołę, w której młode pokolenia uczyć się będą. Ich przykład, ich kompania podziała; przez nich ten naród nieszczęsny się odrodzi…”.
H. Sienkiewicz – „Pan Wołodyjowski”

 

Zbliżał się koniec maja 1951 roku. Mijał właśnie szósty rok od czasu gdy Edward Taraszkiewicz „Grot”, „Żelazny” (ur. 1921 r.), rozpoczął nieprzejednaną walkę z komunistycznym okupantem. Swój szlak bojowy rozpoczął w 1945 r., po powrocie z robót u bauera w Niemczech (Kwerfurt k/Halle), gdzie został wysłany wraz z bratem Władysławem (ur. 1922 r.), w oddziale pod dowództwem swojego młodszego brata Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” (ur. 1925 r.), gdzie został jego zastępcą i gdzie obaj – urodzeni zagończycy – stali się współtwórcami największych sukcesów bojowych partyzantów Obwodu WiN Włodawa, m.in. opanowania Parczewa, rozbicia PUBP we Włodawie i uwolnienia ok. 100 więźniów oraz bezprecedensowej akcji uprowadzenia rodziny Bolesława Bieruta, którą przeprowadzili wspólnie z oddziałem NSZ Stefana Brzuszka „Boruty”.

Po śmierci „Jastrzębia” 3 stycznia 1947 r. w Siemieniu, podczas ataku na grupę ochronno-propagandową, „Żelazny” przejął dowodzenie oddziałem, nie skorzystał z amnestii w lutym 1947 r. i na czele kilkunastu, podobnych jemu straceńców, kontynuował dzieło brata, choć z miesiąca na miesiąc była to walka coraz bardziej beznadziejna i w coraz mniejszym składzie. Walka już tylko o ocalenie honoru i zachowanie prawa do godnej żołnierskiej śmierci, z bronią w ręku, a nie w ubeckich kazamatach

1943 r. Na robotach w Niemczech, Kwerfurt (niem. Querfurt), na zachód od miasta Halle. Od lewej stoją: N.N., Henryk Wybranowski, Władysław Taraszkiewicz, Edward Taraszkiewicz, N.N., N.N. W tle widoczny zamek w Kwerfurcie (Burg Querfurt).

 

Część oddziału Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” na kwaterze. Stoją od lewej: Eugeniusz Jarecki „Krogulec”, Stanisław Pakuła „Krzewina”, N.N. „Warszawiak”, N.N, Adam Mielniczuk „Fryc”, Feliks Prucnal „Grunwald”, Leon Taraszkiewicz „Jastrząb”. Klęczą od lewej: Ryszard Jakubowski „Kruk”, Piotr Popielewicz „Tygrys”, Antoni Kowalczyk „Huragan” (zdrajca, rozstrzelany przez „Żelaznego” w 1947 r.). Leżą od lewej: Stanisław Dębiński „Bąk”, Zdzisław Kogut (Kogutowski) „Ryś”.
Por. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” z łączniczką Mielniczukówną za Zbójna. 1946 r.
1943 r. Na robotach w Niemczech, Kwerfurt (niem. Querfurt), na zachód od miasta Halle. Od lewej stoją: N.N., Henryk Wybranowski, Władysław Taraszkiewicz, Edward Taraszkiewicz, N.N., N.N. W tle widoczny zamek w Kwerfurcie (Burg Querfurt).
Obecny widok na zamek w Kwerfurt k/Halle.

 

Z biegiem lat ginęli kolejno najbardziej oddani przyjaciele, żołnierze i dowódcy. 30 lipca 1947 r. ubecka obława osaczyła i po krótkiej walce zabiła dowódcę bojówki współdziałającej z „Żelaznym” i jednocześnie jego przyjaciela, Józefa Struga „Ordona”. 6 listopada 1948 r. otoczony w kolonii Macoszyn ginie długoletni przyjaciel i współtowarzysz „Żelaznego” z robót w Niemczech, Henryk Wybranowski „Tarzan” wraz z Janem Torbiczem „Łosiem” (brat Stanisława ps. „Kazik”), u którego przebywał na kwaterze. 21 maja 1949 r. w Dąbrówce koło Łęcznej, rozerwał się granatem, otoczony w swoim bunkrze przez UB, przełożony „Żelaznego i dowódca oddziałów partyzanckich lubelskiego Okręgu WiN kpt. Zdzisław Broński „Uskok”. A jeszcze niespełna dwa miesiące wcześniej, osaczeni na kol. Łuszczów w domu swoich współpracowników Zarzyckich, razem ze Stanisławem Kuchcewiczem „Wiktorem” i kpt. „Uskokiem”, w brawurowej walce przebili się przez obławę UB.

Ale było coraz gorzej… Teren coraz bardziej nasycony był agenturą, społeczeństwo sterroryzowane represjami komunistów, oddziały niepodległościowego podziemia na Lubelszczyźnie praktycznie rozbite. Oprócz patrolu „Żelaznego” pozostawała jeszcze, zapuszczająca się często na teren powiatu włodawskiego, grupa byłego dowódcy patrolu w oddziale kpt. „Uskoka”, Stanisława Kuchcewicza „Wiktora”.

Mimo tak rozpaczliwej sytuacji, ciągle byli ludzie gotowi ryzykować nawet życie, by pomagać „Żelaznemu” i jego żołnierzom. To dzięki nim mógł przetrwać w terenie aż do października 1951 r. To w ich gospodarstwach zawsze znajdował schronienie i wszelką pomoc. To oni stanowili najbardziej zaufaną grupę, tworząc doskonałą siatkę wywiadowczą, która zawsze na czas informowała o wszelkich zagrożeniach ze strony resortu i ich agentury, a „Żelaznemu” pozwalała ciągle kąsać i bez szwanku wychodzić z opresji. Niestety, wszystko do czasu…

Kroplą, która przelała czarę okazał się być właśnie koniec maja 1951 r. Przypadek sprawił, że 29 maja 1951 roku, rankiem, spod Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie wyruszył samochód wiozący do powiatu włodawskiego komisję budowlaną Wojewódzkiej Rady Narodowej, w której znajdowali się: przewodniczący komisji WRN Ludwik Czugała (w latach 1945–1950 przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej) oraz pracownicy WRN: Jan Zarosiński, Feliks Stasiak, Stanisław Soboliński, Józef Simbida, Zenon Stachurski i Janina Deneka. W tym samym czasie ppor. „Żelazny” wraz ze swoimi dwoma żołnierzami, Stanisławem Torbiczem „Kazikiem” i Józefem Domańskim „Łukaszem” ruszyli ze swojej kwatery ku szosie Włodawa – Lublin. Ich celem było zatrzymanie pierwszego lepszego samochodu i dokonanie akcji zaopatrzeniowych. Wyprawę przewidywali na cały dzień. Pięćdziesiąt pięć lat temu szosa Włodawa – Lublin nie była najruchliwsza, na samochód można było czekać nawet kilka godzin. Ale oni mieli czas. Dzień był ciepły, wiosna w pełni, leśne kwiaty w pełni rozkwitu…

Z minutowego harmonogramu tamtych wydarzeń, ustalonego na podstawie zeznań świadków, wynika – paradoksalnie – że, Czugałę zgubiło właśnie to, iż na kilka minut zatrzymali się, będąc już w dro
dze powrotnej do Lublina, aby nazrywać tych przydrożnych kwiatów. Gdyby nie te dziesięć minut, obydwa samochody nie miały szansy spotkać się w tym miejscu, zatem spotkać się w ogóle.
Ale tego dnia, również na teren powiatu włodawskiego, wyruszył samochód osobowy marki skoda, prowadzony przez Jana Zarosińskiego, członka PZPR i TPRR. Jego pasażerem był również członek PZPR Bronisław Kozak, członek Okręgowego Zarządu Bojowników o Wolność i Demokrację. Z kolei samochód marki „Dodge”, który wiózł komisję budowlaną, wczesnym rankiem wyruszył z Lublina, i przez Jabłonną i Praczew dojechał do Opola, gdzie wysiadły dwie osoby. Następnie przez Hołowno dotarli do Kodeńca i Sosnowicy, gdzie oglądali zaniedbany pałac, pod kątem jego przystosowania na siedzibę spółdzielni produkcyjnej. Stamtąd udali się do Włodawy, skąd wyjechali o godzinie 17:00, kierując się do Lublina.

 

Czerwiec 1947 r. Od lewej stoją: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”.
Edward Taraszkiewicz ps. „Grot”, „Żelazny”
Ppor. cz.w. Edward Taraszkiewicz „Żelazny”.
Były przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie, Ludwik Czugała, zastrzelony przez „Żelaznego” 29 V 1951 r.

 

Po przejechaniu około pięciu kilometrów, a więc już w środku włodawskich lasów, jedyna w tym gronie kobieta – Janina Deneka, zwróciła uwagę na istną powódź przydrożnych kwiatów. W odpowiedzi na te zachwyty, Ludwik Czugała kazał zatrzymać samochód. Popłynęły minuty…

W pewnym momencie trzymający się najbliżej szosy kierowca „Dodge’a” dostrzegł wyprzedzający ich samochód marki „Skoda”, w nim za kierownicą znajomego mu Janusza Zarosińskiego oraz siedzącego obok niego pasażera. „Skoda” pojechała dalej nie zatrzymując się, zaś pasażerowie półciężarówki zajęli swoje miejsca i samochód ruszył w dalszą drogę do Lublina.
Po ujechaniu około 10 kilometrów, kierowca „Dodge’a” dostrzegł w lusterku wstecznym dopędzającą ich z dużą szybkością „Skodę”. Samochód wyprzedził ich, ale w momencie gdy różnica odległości pomiędzy obydwoma pojazdami wynosiła ok. 100 metrów, raptownie wytracił szybkość i zatrzymał się w poprzek jezdni. Wyskoczyło z niej dwóch mężczyzn i zaczęli dawać znaki do zatrzymania się.
„Dodge” znieruchomiał w odległości kilku metrów od „Skody”. Jeden z mężczyzn, wyróżniający się spośród pozostałych wzrostem i krępą budową, zbliżył się i donośnie zapytał, kim są pasażerowie. W odpowiedzi usłyszał, że ma przed sobą członków komisji budowlanej. Wówczas mężczyzna odsłonił pistolet maszynowy i głosem nie znoszącym sprzeciwu polecił kierowcy jechać za nimi.
Obydwa pojazdy przebyły niecałe pół kilometra, następnie skręciły i zatrzymały się w lesie niedaleko wsi Dominiczyn (ok. 25 km. od Włodawy). W „Skodzie” nie było już pasażera – Bronisława Kozaka. Po zatrzymaniu samochodu, został on odprowadzony do lasu, gdzie zakneblowano mu usta i przywiązano go do drzewa, po czym „Skoda” odjechała. Kozak po pewnym czasie sam poluzował więzy, uwolnił się, dotarł do pobliskiego sanatorium w Adampolu, a stamtąd zaalarmowano KP MO we Włodawie.

„Żelazny”, który jeszcze na szosie polecił kierowcy „Dodge’a” jechać za „Skodą”, po zatrzymaniu, wydał pasażerom polecenie, aby zeszli z samochodu, a gdy to uczynili, rozkazał im zdjąć płaszcze i położyć je na ziemi. Kiedy to zrobili, po sprawdzeniu dokumentów, zwrócił się do Czugały z pytaniem, czy należy on do partii.
– Nie należę – usłyszeli w odpowiedzi.
– Jak to możliwe – ironicznie zdziwił się jego rozmówca – żeby dyrektor nie należał do partii?
Ludwik Czugała nic na to nie odpowiedział. Wówczas „Żelazny” cofnął się pół kroku, wydobył pistolet i strzelił mu w głowę. Gdy przewodniczący padł na plecy, oddał do niego jeszcze jeden strzał.
Jedyna w tym gronie kobieta Janina Deneka, zaczęła histerycznie krzyczeć.
– Cicho, cicho! Nic, nic! – uciszał ją jeden z napastników. „Żelazny” zwrócił się do któregoś z członków komisji:
– Ile procent normy wyrabiasz?
Ten odpowiedział, że wyrabia siedemset procent normy.
– Gdybyś miał wykształcenie jak ten – „Żelazny” wskazał na zwłoki Czugały – to zrobiłbym to samo tobie. Wam, ciemniakom, daruję, ale ten choć miał wykształcenie, to był wariatem!
Po tych słowach polecił jednemu z kolegów pozbierać płaszcze i wsiadł do „Skody”. Zwłoki Czugały pozostały na miejscu.

Następnie partyzanci odjechali w kierunku wsi Dominiczyn i rozpoczęli rajd po powiecie włodawskim, który na długo pozostał w pamięci komunistów. Tam zlikwidowali sekretarza PPR Stanisława Chudkowskiego, do którego „Żelazny” oddał dwa strzały. Jadąc dalej skręcili w kierunku Woli Werszczyńskiej. Zlikwidowali tam członka PZPR i GRN, a jednocześnie informatora PUBP Włodawa o krypt. „Promień”, Hipolita Tomaszewskiego. Brał on miedzy innymi udział w rozpracowaniu Janiny Korzeniowskiej, współpracownicy „Żelaznego”. Z relacji siostry Tomaszewskiego, wiadomo, że jeszcze w dniu zabójstwa, do swojego agenta wybrał się sam szef włodawskiego PUBP [sic!]. Następnie w Woli Wereszczyńskiej wymierzyli chłostę nauczycielkom Danucie Szulc i Krystynie Litwiniuk, za zbyt aktywne budowanie ustroju komunistycznego w Polsce. We wsi Lejno wykonali wyroki na sołtysie Czesławie Skoczylasie, a we wsi Komarówka na członku PZPR i agencie UB Józefie Kosińskim. Po zastrzeleniu Kosińskiego grupa udała się w kierunku północnym do lasów nadleśnictwa Makoszka. Tam zwolniono komisję oraz szoferów obu samochodów. Droga odwrotu patrolu „Żelaznego” wiodła do Zagłębocza. Tam zaszyli się w stodole u Stanisława Dobrowolskiego, którego stryj Roman Dobrowolski, zamieszkały wówczas w Urszulinie, był najbardziej zaufanym i jednym z ostatnich „kwatermistrzów” grupy ppor. „Żelaznego”, za co po aresztowaniu i procesie został skazany na śmierć i stracony.

Z materiałów zgromadzonych przez Wydział III WUBP w Lublinie wynika, że „Żelazny” strzelał do ludzi, co do których miał uzasadnione przekonanie, że podjęli współpracę władzami bezpieczeństwa lub odgrywają czynną rolę w instalowaniu władz komunistycznych. Świadczy o tym m.in. doniesienie informatora ps. „Komar” – syna zabita Józefa Kosińskiego, w którym podaje on:
„[…] przy zabójstwie Kosińskiego Józefa we wsi Komarówka gm. Wola Wereszczyńska był rozpoznany sam „Żelazny”. Przyczyny rozpoznania nastąpiły na wskutek tego, że Kosiński Józef uprzednio współpracował z bandą „Żelaznego”, a później zmienił swoje zdanie, poszedł na współpracę z grupą operacyjną K.B, przy której byli pracownicy UB, gdy wszedł do mieszkania „Żelazny” zdjął automat z pleców wymierzył do w/w i powiedział giniesz krew za krew za naszego chłopaka Zielińskiego Bogusława. Zieliński został zabity w bunkrze, który wydał w/w.”

Poza tym, o doskonałym rozpoznaniu agentury w terenie niech świadczy fakt, że po śmierci „Żelaznego”, w jego notatniku, przejętym przez UB na kwaterze u Romana Dobrowo
lskiego, znaleziono listę z 31 nazwiskami osób podejrzewanych o współpracę z aparatem bezpieczeństwa. Po sprawdzeniu w kartotece WUBP w Lublinie okazało się, że spośród nich 14 rzeczywiście figuruje w charakterze informatorów.

 

 

 

 

Dotychczasowy przebieg wydarzeń jest odtworzeniem zeznań Józefa Domańskiego „Łukasza” oraz występujących na jego procesie w roli świadków członków komisji budowlanej. A tak o tym, co działo się dalej, mówi fragment aktu oskarżenia przeciwko Józefowi Domańskiemu „Łukaszowi”, Reginie Ozga „Lilce” (łączniczka oddziału) oraz Stanisławowi Marciniakowi „Niewinnemu”. Ten ostatni nie uczestniczył w tej akcji, gdyż do grupy „Żelaznego” dołączył dopiero 13 września 1951 roku.
„…po czym bandyci, „Żelazny” i Torbicz wsiedli do osobowej skody, zaś Domański wsiadł z członkami komisji celem pilnowania ich i pojechali naprzód, do miejscowości Dominiczyn, gdzie „Żelazny” i Torbicz wskoczyli do mieszkania ob. Hutkowskiego Stanisława, przewodniczącego spółdzielni produkcyjnej, którego zamordowali, następnie udali się w dalszą drogę do zabudowań ob. Tomaszewskiego Hipolita, członka PZPR, którego nie zastali w domu. Udali się więc na jego poszukiwanie. Ob. Tomaszewskiego spotkali w drodze na wozie z nawozem. Wówczas „Żelazny” zatrzymał samochód, którym jechali i przywołał do siebie Tomaszewskiego. Następnie zapytał go jak się pracuje, a gdy ten odpowiedział, że dobrze, zapytał go z kolei o nazwisko, a usłyszawszy odpowiedź, wystrzałem z pistoletu powalił go na ziemię. W tym momencie Domański z polecenia „Żelaznego” dostrzelił Tomaszewskiego.
Stamtąd z kolei bandyci udali się do Woli Wereszczyńskiej, gdzie za wychowywanie dzieci w duchu miłości do Polski Ludowej, Torbicz i „Żelazny” pobili nauczycielki tamtejszej szkoły Szulc Danutę i Litwińczuk Krystynę. Następnie celem utrudnienia pościgu zdemolowali pocztę niszcząc aparat telefoniczny i przecinając przewody. Po czym odjechali do wsi Lejno, gdzie zamordowali strzałem w tył głowy ob. Skoczylasa, sołtysa tamtejszej wioski, a następnie do wsi Komarówka, gdzie zabili ob. Kosińskiego Józefa, członka PZPR. Po dokonaniu tego piątego zabójstwa, obydwa samochody oraz ich pasażerowie zostali zwolnieni.”

Po likwidacji Czugały, przez całe lato tylko z konieczności wychodzili w teren. Przez wszystkie pozostałe tygodnie i miesiące ich wolności, czuli i wiedzieli, na podstawie meldunków zaufanych informatorów oraz „kwatermistrzów”, że władza postanowiła za wszelką cenę, bez względu na rozmiary poszukiwań i koszty, zniszczyć sprawców tej spektakularnej akcji, ci jednak, jak na razie, pozostawali nieuchwytni.
Ale czy nieznani? To mało prawdopodobne. Zeznania pasażerów obydwu pojazdów, pozwalały odtworzyć dokładny rysopis przywódcy grupy, wiedziano, że tak dużą i krwawą akcję mógł przeprowadzić tylko „Żelazny” lub „Wiktor” – rysopisy obydwu dobrze były znane ich przeciwnikom, choć już dzisiaj wiadomo, że UB nie posiadała żadnych zdjęć „Żelaznego”, aż do jego śmierci.
 

 

Edward Taraszkiewicz „Żelazny”.
Stanisław Kuchcewicz „Wiktor”. Dowódca patrolu w oddziale kpt. „Uskoka”. Zginał w 1953 r.
Zima 1945/1946 r. Od lewej: „Żelazny”, Zdzisław Kogut (Kogutowski) „Ryś” (poległ podczas tzw. Krwawej Wigilii, 24 XII 1946 r.

 

A jednak ówczesna prasa lokalna, a także krajowa, na razie nie próbowały konkretyzować sprawców akcji z 29 maja 1951 roku. Przemawiający nad grobem Ludwika Czugały Paweł Dąbek, również zasłużony utrwalacz władzy ludowej, powiedział pompatycznie, lecz ogólnikowo i w duchu ówczesnej frazeologii politycznej:
„…Kula agentów amerykańskiego imperializmu ugodziła Go, gdy Lubelszczyzna złożyła 1.200 tysięcy podpisów pod Apelem Światowej Rady Pokoju…”.

Nasuwa się pytanie, czy Ludwik Czugała musiał zginąć z rąk „Żelaznego”. Jeżeli rozważyć skutek tego zabójstwa, to trzeba się zgodzić ze stwierdzeniem, iż był to krok wysoce nierozważny, bo prowokujący maksymalne uaktywnienie całego aparatu represji w tym regionie. Celując w głowę Czugały, „Żelazny” miał zapewne pełną świadomość piekła, jakie rozpęta się w następstwie tego wystrzału. A jednak spust nacisnął… Chyba jednak nie po to, by region i cała Polska ponownie usłyszeć miały o jego „Podziemnej Armii”, jak nazywał swój oddział, tę swoją niewielką grupę niezłomnych oraz jej współpracowników. Wzgląd na rozgłos, na spektakularność tego zabójstwa, niewątpliwie odegrał niemałą, lecz nie jedyną rolę w podjęciu tej decyzji przez „Żelaznego”. Można przypuszczać, że stając twarzą w twarz z Czugałą, „Żelazny” stawał naprzeciw całego znienawidzonego systemu, którego wybitnym przedstawicielem, budowniczym i entuzjastą, był stojący właśnie przed nim przewodniczący. Kiedy on, „Żelazny”, przez sześć lat walczył i ukrywał się jak szczur, to stojący przed nim człowiek, w tym momencie całkowicie zdany na jego łaskę, był butnym przedstawicielem komunistycznej administracji, desygnowanym na to stanowisko przez nowego okupanta.
 

Przez sześć lat w dość sporadycznie przez siebie czytanej prasie regionu, głównie „Sztandarze Ludu”, „Żelazny” i jego ludzie raz po raz znajdowali artykuły i reportaże mówiące o wybitnej roli tego działacza w utrwalaniu władzy ludowej, budowie zrębów demokracji – by posłużyć się ówczesną frazeologią. Tego zaś dnia przybył on osobiście we Włodawskie, aby zakładać znienawidzone „kołchozy”, czyli spółdzielnie produkcyjne – synonimy sowietyzacji wsi.
Więc strzelił. Nie tylko do Czugały, lecz również – przez jego osobę – do owego znienawidzonego systemu. Do przedstawiciela okupantów. Świadomego, ideowego, wykształconego, a mimo to zaprzedanego ludziom zniewalającym ten kraj. „Ciemniakom” z komisji budowlanej przebaczył. Zatrzymanym wśród pasażerów, członkom PZPR, nie uczynił żadnej krzywdy.

Przy okazji rozprawił się ze swoimi czterema prześladowcami, których od dawna zamierzał zlikwidować. Ich agenturalna działalność była śmiertelnym zagrożeniem dla oddziału, a mimo to byli kilkakrotnie ostrzegani by zakończyli swoją działalność. Jak wspominają żyjący jeszcze żołnierze „Jastrzębia” i „Żelaznego”, szczególne „względy” miał w tej czwórce Tomaszewski, który kilka lat wcześniej współpracował z oddziałem i był kolegą E. Taraszkiewicza. Był wielokrotnie upominany i ostrzegany, najpierw za pospolity bandytyzm, a następnie za podjęcie współpracy agenturalnej. Nic to nie dało, a że w warunkach wojennych zdrada karana jest śmiercią, skończyło się to tak, jak musiało się skończyć.
Piątym do likwidacji miał być Adam Chudziak, sprawca śmierci kilku żołnierzy oddziału, na którego „Żelazny” czyhał od dawna, ale tego dnia było im do niego nie „po drodze” i tym samym uniknął śmierci. Jednak pamięć o jego „dokonaniach” była tak żywa wśród okolicznych mieszkańców, że – jak wspominają niektórzy – przez kilkadziesiąt lat, aż do śmierci spał z siekierą przy łóżku.
Nauczycielki wychowujące dzieci „w duchu miłości Polski Ludowej” otrzymały tylko kije. W sumie więc ten krwawy dzień nie był dzikim, bandyckim wyczynem bezmyślnego watażki żądnego kr
wi. Mieścił się w etosie jego walki. Sumował dorobek tej walki. Stawiał krwawą kropkę nad krwawym „i”, „krew za krew” jak powiedział Kosińskiemu. Cztery miesiące później UB i KBW „postawią” na jego piersi (dokładnie to widać na załączonych pośmiertnych fotografiach) – tę jedyną ostatnią kropkę…

„Żelazny” zapewne wiedział, jaką lawinę uruchomi naciskając spust, jednak w najśmielszych wyobrażeniach nie mógł przypuszczać jak wielką.
Wydarzenia z 29 maja 1951 r. nadały nową dynamikę pracy funkcjonariuszy PUBP we Włodawie i Wydziału III WUBP w Lublinie, bowiem odtąd „Żelazny” i jego grupa stali się „celem numer jeden” pracy operacyjnej prowadzonej przeciw pozostałościom lubelskiego podziemia. Na mocy decyzji dyrektora departamentu III MBP płka J. Czaplickiego już 30 maja 1951 r. powołana została specjalna grupa operacyjna „Włodawa”, której celem było rozpracowanie i zlikwidowanie grupy Edwarda Taraszkiewicza. Na jej czele stanął wicedyrektor departamentu III płk S. Wolański. Ponadto w jej skład weszli: starszy inspektor departamentu śledczego mjr Szymański, naczelnik Wydziału III WUBP w Lublinie mjr Jan Wołkow, który odpowiadał za pracę operacyjną oraz kierownik sekcji departamentu III por. Chmielewski.
 

Sprawę istotnie traktowano jako priorytetową, gdyż szefowie WUBP z Poznania, Bydgoszczy, Łodzi, Wrocławia i Krakowa mieli oddelegować do pomocy wspomnianej grupie po 2 pracowników z wydziałów: I, III, IV i V, natomiast dyrektor departamentu śledczego MBP miał w myśl tego planu przekazać dodatkowo 20 oficerów śledczych. Z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie przybył osobiście we Włodawskie, „wsławiony” m.in. walką ze zgrupowaniem mjr. Józefa Kurasia „Ognia” na Podhalu, oddziałem Tadeusza Zielińskiego „Igły” na Kielecczyźnie, oraz późniejszy sprawca wytropienia i likwidacji ppor. Stanisława Marchewki ps. Ryba” na Białostocczyźnie, sam naczelnik Wydziału III do Walki z Bandytyzmem, mjr Stanisław Wałach, późniejszy literat, autor paszkwilanckich książek na temat niepodległościowego podziemia: „Był w Polsce czas…” i „Świadectwo tamtym dniom…”. Wraz z nim przyjechał jego zastępca, wcześniejszy z-ca naczelnika Wydziału III WUBP w Lublinie, por. Tadeusz Chachaj, który niedługo później miał się zająć rozpracowaniem najbliższych współpracowników oddziału, Tadeusza Krzyżanowskiego i Stanisława Kaszczuka. W istocie, musiał być „Żelazny” straszliwym cierniem w ciele aparatu represji, a jednocześnie niebywale trudnym przeciwnikiem, jeżeli jego rozpracowaniem i likwidacją zajęły się takie „gwiazdy”.
 

Ponadto płk Anatol Fejgin miał oddelegować pięciu funkcjonariuszy biura specjalnego do przyśpieszenia rozpracowania krypt. „Smuga”, w ramach którego próbowano wykryć członków PZPR lub funkcjonariuszy MO, którzy mogliby współpracować z „Żelaznym”. Nie ma na to stuprocentowych dowodów, ale z zeznań Józefa Domańskiego „Łukasza” wiadomo, że na przełomie sierpnia i września 1950 r. „Żelazny” i „Kazik” byli we Włodawie, lecz nie wiadomo w jakim celu, więc być może podejrzenia płk. Fejgina nie były takie bardzo bezpodstawne.
A tak o tej wizycie zeznawał „Łukasz”:
„[…] Ponadto „Kazik” opowiadał mi, że on chodził z „Żelaznym” wieczorem po Włodawie i widzieli również oficerów chodzących po mieście, ale nikt ich nie zatrzymywał, gdyż byli ubrani w cywilne płaszcze i spod nich nie było widać broni. Nadmienił on również, że mogliby oni podejść pod Urząd Bezpieczeństwa i z automatów dać ognia do wychodzących z Urzędu, tylko nie chcieli robić szumu i dlatego nie podeszli by dokonać zamierzonego czynu. Poza tym nic więcej nie opowiadał „Kazik” gdzie był z „Żelaznym” przez ten czas i co robili […]”.

Grupa operacyjna przejęła całą sieć agenturalną PUBP Włodawa i WUBP Lublin, i rozpoczęła z nią intensywną pracę celem rozpracowania grupy Edwarda Taraszkiewicza. Rozpoczęto również werbunek nowych informatorów spośród ludzi powiązanych z „Żelaznym”, a także prowadzono śledztwa w stosunku do osób zatrzymanych podczas działań KBW w celu uzyskania ewentualnych „wyjść” na ciągle aktywnych członków podziemia. Wśród wielu czynności operacyjnych, jednym z najważniejszych poleceń płk. Czaplickiego było uaktywnienie rozpracowania poprzez informatora o kryptonimie „Werba”. Pod tym pseudonimem występował działacz Stronnictwa Narodowego, żołnierz AK Tadeusz Topolski, s. Stanisława ur. 15 X 1912 r. w Horodle, pow. Hrubieszów. W 1951 r. był on zatrudniony w Oddziale CRS SCH w Lublinie w charakterze inspektora młynarskiego. Do jego zadań należało kontrolowanie znacjonalizowanych młynów na terenie całego województwa lubelskiego, dzięki czemu miał wyjątkową swobodę w poruszaniu się po terenie województwa bez wzbudzania podejrzeń, dzięki czemu był idealnym kandydatem do wykonania zadania jakie powierzyli mu funkcjonariusze wydziału III WUBP w Lublinie.
Poza tym, wydział I departamentu III MBP otrzymał zadanie uaktywnienia rozpracowania rodziny „Żelaznego” przebywającej na terenie województwa gdańskiego.

 

Naczelnik Wydziału III WUBP w Lublinie mjr Jan Wołkow.
Naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie, mjr Stanisław Wałach, oddelegowany we Włodawskie do rozpracowania grupy ppor. „Żelaznego”.

 

Grupa operacyjna „W” została wzmocniona jednostkami KBW, nad którymi objął dowództwo Szef Oddziału I Sztabu KBW ppłk Tomaszewski. Do akcji skierowano trzy bataliony KBW (2 działające na północy powiatu i 1 na południu), które miały „intensywnym działaniem stwarzającym pozory wielkiego nasycenia wojsk zmusić bandę do opuszczenia niedogodnych obszarów leśnych Parczew, włodawskie lasy i lasy Sawicz [powinno być Sawin]po czym zmasowanym nalotem na wytypowane meliny doprowadzić do nawiązania kontaktu bojowego z bandą celem ujęcia żywcem lub jej likwidacji.”
Dodatkowo, aby zabezpieczyć się przed ewentualnymi przeciekami, postanowiono z dniem 22 czerwca 1951 r. przenieść wszystkich pracowników operacyjnych i gospodarczych PUBP we Włodawie na inny teren, natomiast na czele urzędu postawić starszego referenta Departamentu III MBP por. Tadeusza Odrobinę. Jego zastępcą został mianowany były zastępca szefa PUBP w Lublinie por. Kaczmarzyk. Pracowników operacyjnych mieli zastąpić absolwenci rocznej szkoły MBP.

Plan ten wszedł do realizacji 21 czerwca 1951 r. Po analizie materiałów zgromadzonych w wydziale III WUBP w Lublinie i w PUBP Włodawa utworzono osiem grup operacyjnych w sile 8 funkcjonariuszy (6 operacyjnych i dwóch śledczych każda), które ulokowano we wszystkich gminnych posterunkach na terenie powiatu włodawskiego. Podjęto w pierwszym okresie 75 informatorów PUBP Włodawa i wydziału III WUBP w Lublinie, 55 wyeliminowanych z sieci w latach 1945-1950 oraz 242 kontakty poufne. W sumie, jak wynika z powyższego zestawienia grupę „Żelaznego” w okresie od 21 czerwca do 25 sierpnia rozpracowywało 372 informatorów w tym dwóch będących na stanie
wydziału III WUBP w Lublinie: „Werba” i „Pieprzyk”. Po przeprowadzeniu analizy przejętych informatorów pod kątem ich dalszych możliwości odnośnie rozpracowania grupy „Żelaznego” stwierdzono, „że większość to rozszyfrowani informatorzy nie mając możliwości ani chęci pracować”.

 

 

 

 

 

 

 

W omawianym okresie sprawozdawczym odbyto z agenturą 1080 spotkań, z których otrzymano 726 doniesień, z czego 78 cennych. Podjęto pod rozpracowanie 113 figurantów, w przeważającej większości byłych żołnierzy AK i WIN. Po dokonaniu analizy całości zebranego materiału, a zwłaszcza wszystkich doniesień, postanowiono rozpracowanie grupy „Żelaznego” realizować w trzech kierunkach. Poprzez agenta „Jabłońskiego” (Wacław Topolski, brat Tadeusza, TW ps. „Werba”, wytrawny agent, który rok wcześniej doprowadził do rozpracowania i likwidacji grupy Adama Kusza „Garbatego” w Lasach Janowskich) podjęto rozpracowanie Marii Wagnerowej, która, posiadała kontakty z grupą „Żelaznego” – za pośrednictwem dziewczyny o imieniu Regina. Kolejnym kierunkiem było działanie przez agentów „Werbę”, „Pieprzyka” i „Marka”, za pomocą których chciano przeprowadzić prowokację mającą inspirować istnienie nielegalnego ośrodka dyspozycyjnego. Poszczególne grupy operacyjne miały rozpracować pojedynczych partyzantów, którzy ukrywali się na terenie powiatu włodawskiego i wykorzystanie ich pod kątem ewentualnego nawiązania kontaktu z grupą „Żelaznego”.
 

Wariant pierwszy prowadzonego rozpracowania uznano za najlepszy. Według majora Jana Wołkowa miał on największą perspektywę powodzenia. Aby wyciągnąć partyzantów z melin podjęto decyzję o przerwaniu masowych działań wojskowych w terenie, jednak jednostki KBW nadal miały być trzymane w odwodzie. Manewr ten miał uśpić czujność partyzantów. Ocena mjr. Wołkowa okazała się trafna. Odkąd działania resortu skupiły się na jego realizacji, rozpracowanie „Żelaznego” nabrało innego tempa.
Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie dość przypadkowo wpadł na trop łączniczki „Żelaznego” o imieniu Regina. Informator „Werba” uzyskał od swego brata Wacława, TW ps. „Jabłoński” informację, że, gdy będzie na terenie powiatu włodawskiego i będzie miał trudności z partyzantami, to niech używa hasła „Rysia”. Pod tym imieniem kryła się właśnie łączniczka „Żelaznego” Regina Ozga. Ponowne informacje o łączniczce agent uzyskał od mieszkanki Lublina – swojej bliskiej znajomej Marii Wagnerowej, która powiedziała mu, że u niej bywa od czasu do czasu „Rysia”, która zna się z „Żelaznym”. Udało mu się ustalić wcześniej, że „Rysia” mieszka na pograniczu powiatu chełmskiego i włodawskiego oraz, że pracuje w Gminnej Radzie Narodowej. Od tego momentu rozpracowanie łączniczki „Żelaznego” stało się priorytetem w działaniach operacyjnych WUBP. Agent „Jabłoński” został przekazany na kontakt szefa WUBP w Lublinie płk. Krupskiego, który już 7 lipca przyjął od niego kolejne doniesienie poszerzające informacje o „Rysi” i jej kontaktach z „Żelaznym”. W następnym doniesieniu z 11 lipca agent „Jabłoński”, zgodnie z sugestią oficera prowadzącego, napomknął Wagnerowej, że mógłby pomóc wyrobić „Żelaznemu” i jego ludziom dokumenty.
 

 

Od lewej: „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” (poległ w Hańsku, 11 X 1947 r.)
Wacław Topolski, agent UB o pseudonimie „Jabłoński”, główny sprawca namierzenia i w efekcie likwidacji ppor. „Żelaznego”
Szef WUBP w Lublinie, płk Mikołaj Krupski.
Legitymacja WiN Reginy Ozgi ps. „Lilka”. Widoczny podpis komendanta oddziału.
1947 r. Część oddziału Józef Struga „Ordona”. Od lewej siedzą Ludwik Smydke „Czarny Jurek”, Stanisław Marciniak „Niewinny”, Eugeniusz Harasimowicz „Ryś”, Stefan Dziubiński, Józef Strug „Ordon”. Poniżej siedzi Serafin Kamilewicz „Wydra”, leży: N.N.

 

Nazwisko i adres „Rysi” oraz jej rodziny ustalił 9 lipca 1951 roku starszy referent sekcji I Wydziału III, ppor. K. Pawłowicz. 21 lipca jego ustalenia potwierdził agent „Jabłoński”, któremu Wagnerowa pokazała list od Reginy. Pisała ona w nim, że:
„po ostatnich wypadkach u nas, sytuacja jest taka, jakby wsadził kij w mrowisko. Wujek [chodzi o „Żelaznego”] czuje się źle, choruje na wrzody. Mnie jest też ciężko, możeby ciocia postarała się o jakąś pracę dla mnie w Lublinie. Przyjadę do cioci około pierwszego. Wujek chce sprzedać zegarek, bo nie ma z czego żyć. Życzliwa Regina”.

W liście tym bardzo ciekawe jest ostatnie zdanie, w którym Regina Ozga pisze, że „Żelazny” chce sprzedać zegarek, bo nie ma z czego żyć. Podważa ono, przez lata tworzoną przez komunistów czarną legendę „Żelaznego”, jakoby miał to być bandyta i złodziej bez skrupułów, rabujący wszędzie i co tylko chciał. Trudno też na poważnie brać wymysły o rzekomym złocie „poukrywanym u kochanek”.

Po wyjściu na ten ślad praca operacyjna zaczęła posuwać się dość szybko. Wprawdzie prowadzono jeszcze równolegle rozpracowanie w innym kierunku, jak na przykład zorganizowanie wyjazdu „Żelaznego” i jego ludzi na Ziemie Odzyskane, jednak tego wątku nie udało się zrealizować i rozpracowanie łączniczki stało się najważniejszą nicią, która miała doprowadzić do likwidacji patrolu.
15 września 1951 r. agent „Jabłoński” poinformował prowadzącego, że w dniu 11 i 12 września spotkał się z Wagnerową i przekonał ją by wybrała się do Reginy. Z dalszej części doniesienia wynika, że Wagnerowa pojechała do miejscowości Jagodno i spotkała się z Reginą. Treść prowadzonej tam rozmowy agent przedstawiał następująco:
„Przez trzy godziny rozmawiała z „R”, której przedstawiła cel swego przyjazdu. Ob. W – przedstawiła sytuację tak, jak umówiliśmy się, to znaczy, że przygotowała dla R posadę w Lublinie, że ten u którego ma pracować dotychczas nie przyjął nikogo i w dalszym ciągu czeka na nią. Chodzi tu o poważne sprawy, o których dowie się osobiście od tego, który na nią czeka. Temu człowiekowi musi bezwzględnie zaufać. W odpowiedzi na to „R” wyraziła wdzięczność za troskę o nią, oświadczając, ze w sobotę nie może jechać do Lublina, ponieważ ten dzień ma umówione spotkanie z „Ż”. Musi przejechać 42 klm, rowerem i 6 klm pieszo, ponieważ te 6 klm to taki piach, że rowerem nie przejedzie. Od „Ż” wróci w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek wieczorem przyjedzie do Lublina.”

Informacja o trasie pokonywanej z Jagodna do kwatery „Żelaznego” już wkrótce okazała się mieć zasadnicze znaczenie przy „namierzaniu” jego kryjówki. WUBP zależało bardzo na podtrzymaniu kontaktu z łączniczką „Żelaznego”, gdyż od połowy września 1951 r. była to jedyna nić, która mogła doprowadzić do likwidacji grupy, gdy kombinacja operacyjna z udziałem informatora „Werby” nie doszła do skutku.
11 września 1951 r. UB otrzymało doniesienie agenturalne o pobycie w zabudowaniach Filipków w Zamołodyczach, współpracujących z „Żelaznym”, partyzantów z grupy Stanisława Kuchcewicza „Wiktora”. O godzinie 17:30 przystąpiono do działań. Akcję rozpoczęła przebywającą 4 km od Zamołodycz grupa operacyjna, która po dotarciu do wsi okrążyła zabudowania Filipka oraz dwóch innych rodzin, które znajdowały się w pobliżu. W trakcie starcia polegli Karol Mielniczuk „Wacek”, „Jeleń” i Bronisław Wojciechowski „Leszek”, zginął także jeden żołnierz KBW. Przy zabitym Karolu Mielniczuku znaleziono m.in. dwucyfrowy szyfr i klucz do niego, pisany przez „Żelaznego” oraz wykaz siedmiu partyzantów z grupy Mielniczuka, a także dwa adresy: Kaszczuk Stanisław, zam. Zbereże, gm. So
bibór, pow. Włodawa oraz Mieczysław Wiśniewski, zam. Makoszka, gm. Dębowa Kłoda, pow. Włodawa. Pierścień wokół „Żelaznego”, o czym niestety nie wiedział, coraz bardziej się zaciskał.

21 września 1951 roku „Jabłoński” pierwszy raz spotkał w mieszkaniu swojej przyjaciółki Wagnerowej Reginę Ozgę. W dniu następnym, zgodnie z otrzymaną instrukcją, agent w towarzystwie Wagnerowej i Reginy wyjechał do Jagodna. Tam Wagnerowa poinformowała go m.in.
„że w czasie ostatniego pobytu „R” u „Ż” zapadła decyzja, że „Ż” bezwzględnie wyjedzie z tego terenu przy pomocy przygotowanych dokumentów. Przed tym jednak musi zdobyć trochę gotówki, potrzebnej mu na kupno ubrań cywilnych dla niego i swoich kolegów. […] opierając się na tym, że R przybyła drogę do „Ż” czterdzieści kilka km., a następnie doszła do Chełma i stąd przyjechała do Lublina należy przypuszczać, że „Ż” przebywa obecnie w pobliżu Chełma […].”
WUBP w Lublinie otrzymało dzięki temu doniesieniu kolejny sygnał o lokalizacji kryjówki partyzantów. Wystarczyło wziąć mapę i zakreślić koło czterdziestu kilku kilometrów od miejscowości Jagodno. W dalszej części doniesienia agent informował, że „w chwili obecnej razem z „Ż” jest 4-ch ludzi. Przyłączył się do nich kolega „Ż” z Gdańska, o którym wspominałem w poprzednim moim meldunku. Osobnik ten, wg. jego opowiadania był zatrzymany przez UB w Gdańsku, został całkowicie rozpoznany i pomimo to, po 3 tygodniach zwolniony. Z obawy przed ponownym aresztowaniem, przyjechał do „Ż” i jest obecnie razem.”

 

Czwartym z partyzantów, który dołączył do „Żelaznego” był Stanisław Marciniak „Niewinny”, który usiłował żyć legalnie na terenie Płocka, ale zainteresowali się nim funkcjonariusze PUBP. Został aresztowany i po kilku dniach zwolniony. Obawiając się ponownego aresztowania uciekł na teren powiatu włodawskiego i we wrześniu 1951 roku dołączył do grupy „Żelaznego”.


W doniesieniu z 5 października agent „Jabłoński” meldował oficerowi prowadzącemu, że rozmawiał z Reginą w dniu 2 i 3 bm. Uzyskał od niej informację, że chce się ona zwolnić w sobotę 6 października, gdyż zamierza pojechać do domu, natomiast 20 października chce wyjechać do „chłopców”. 6 października rano Regina wraz ze swoim bratem wyjechała do Jagodna. Nie wiadomo, gdzie została aresztowana, ale wszystko wskazuje, że zatrzymano ją jeszcze na terenie Lublina, prawdopodobnie na dworcu. Wraz z nią zatrzymano jej brata. 6 października zatrzymano również jej rodziców. 9 października funkcjonariusze WUBP w Lublinie zatrzymali Wagnerową, natomiast będącego u niej z wizytą agenta „Jabłońskiego” po wylegitymowaniu zwolnili.

W tym samym czasie ppor. „Żelazny” i jego ludzie, wiedząc, że teren jest nasycony wojskiem, myląc pościgi, zmieniali ciągle miejsca postoju, by w końcu trafić do Pawła Mazurka „Spokojnego” w Macoszynie Dużym. Kwaterę tę opuścili dokładnie 30 września wieczorem. Właśnie na kwaterze u Mazurka, dołączył do nich, wspomniany wyżej, Stanisław Marciniak ps. „Niewinny”. Poprzez stare kontakty, bez większych przeszkód wszedł na trop Józefa Domańskiego „Łukasza”, swojego kolegi z oddziału Józefa Struga „Ordona”. Spotkanie z nim i pozostałymi członkami grupy nastąpiło w dniu 13 IX 1951 r.. „Niewinny” był doświadczonym konspiratorem i partyzantem, który już od jesieni 1945 roku walczył w oddziale Józefa Struga „Ordona”. W dniu 11 kwietnia 1947 r. „Żelazny” „wypożyczył” od „Ordona” kilku jego partyzantów i wspólnymi siłami urządzili w okolicach Białki zasadzkę na samochód UB wiozący funkcjonariuszy UB-KBW. Poległ wtedy słynny na tych terenach por. UB Adolf Konasiuk, a po zatrzymaniu wiozącego ich samochodu „Żelazny” rozstrzelał byłego członka oddziału „Jastrzębia” – Antoniego Kowalczyka ps. „Huragan”, który po ujawnieniu rozpoczął współpracę z UB i jechał wraz z grupą operacyjną w celu wskazania bunkrów z bronią. W akcji tej uczestniczył również „Niewinny”.
 

W ciągu tych brzemiennych w skutki trzech tygodni ponownej konspiracji, „Niewinny” zdążył znaleźć się z grupą również na kwaterze u Antoniego Jezierskiego ps. „Lis”, „Chytry”. Trudno ustalić, czy stało się to przed, czy po wyjściu od Mazurka owego wieczoru – 30 września 1951 r. Stanisław Kaszczuk ps. „Daleki” obecnie nie może przypomnieć sobie dokładnej daty przybycia do niego „Żelaznego” i jego ludzi [faktycznie grupa pojawiła się 1 X 1951 r. wieczorem], stwierdza jednak, że przebywali u niego około pięciu dni, choć zaraz po przyjściu, komendant – jak do dziś tytułuje „Żelaznego” – zapewnił go, że zatrzymają się do czasu otrzymania przesyłki pocztowej. Miała ona nadejść być może już następnego dnia i jak zwykle na nazwisko Stanisława Kaszczuka. Miały być tam m.in. lekarstwa, zwłaszcza penicylina, pigułki przeciwko przeziębieniu, bandaże, strzykawki.
„Daleki” nie ukrywał wówczas zaskoczenia i obaw z powodu obecności czwartego, czyli „Niewinnego”, którego nie znał i nic o nim nie słyszał. Zaakceptował go jednak, gdyż komendant zarekomendował przybysza jako członka oddziału i „pewniaka”.
W zabudowaniach Kaszczuków w kolonii Zbereże nad Bugiem (pow. Włodawa) pojawili się późnym wieczorem, w poniedziałek 1 października 1951 r. i od razu udali się do stodoły. Zwykle robili z pionowo ustawionych snopków coś w rodzaju niewielkiej izby, a kilka poprzecznie ułożonych desek przykrytych snopkami, zastępowało „sufit” takiego schronienia. To chroniło przed zimnem, a ponadto zasłaniało przed przygodnym spojrzeniem z klepiska lub wrót stodoły.
Tej nocy nie zabrali do stodoły pożywienia na następny dzień, jak to zwykle czynili tu oraz na innych kwaterach. Było na to za późno. Zresztą u Kaszczuków nie zawsze przestrzegali tej zasady. Zabudowania Bolesława Kowalskiego, jedynego w tej nadbużańskiej głuszy sąsiada Kaszczuków, znajdowały się w odległości ponad 300 metrów i potrzeba było naprawdę dobrego wzroku lub lornetki, aby z tej odległości odróżnić kogoś z domowników od sylwetki obcego.

Noc i następny dzień minęły spokojnie. We wtorek wieczorem, kiedy lokatorzy stodoły przeszli do mieszkania, „Daleki” powiadomił ich, że przesyłka jeszcze nie nadeszła. Pojawiali się w domu, kiedy już spał niewygodny dla takich gości świadek, a mianowicie dziewięcioletni Aleksander, najmłodszy syn Ka
szczuków, który „wujka Niewiadowskiego” – jak w jego obecności tytułowano „Żelaznego” – widywał w gospodarstwie, ale nigdy z bronią.

 

Następne dwa dni upłynęły także bez wydarzeń, przesyłka nie nadeszła.  „Żelazny” zaczynał się niecierpliwić. „Daleki” oczywiście nie wiedział, że zniecierpliwienie komendanta skupiało się na osobie nieznanej „Dalekiemu”, „Lilki” (pseudonim Reginy Ozgi). Raz czy dwa podczas tych czterech dni to imię czy też pseudonim padło w wieczornych rozmowach między członkami grupy, ale nie wgłębiano się w szczegóły. Rozpoczął się piątek, 5 październik 1951 r. Ten ostatni dzień grupa spędziła w stodole. Tuż po południu komendant obarczył „Dalekiego” nie obcą mu misją rozpoznania okolicy pod kątem obecności wojska, a także cywilów, których by uznawał za podejrzanych. „Daleki” wsiadł na rower i w spacerowym tempie udał się w kierunku wsi Zbereże. Pod jakimś pretekstem zajechał na podwórze znajomych, a stamtąd dotarł do Stulna i posługując się podobnym pretekstem ustalił ponad wszelką wątpliwość, że dookoła panuje spokój. Nigdzie wojska, samochodów, obcych ludzi. Zawrócił do domu. Z drogi zbereskiej zjechał na polną drogę wiodącą do jego kolonii. Był już późny wieczór. Tu zsiadł z roweru i szedł pieszo.

I właśnie wtedy, na odcinku kilkuset metrów dzielących trakt zbereski od jego zabudowań, raz i drugi odniósł wrażenie, że las chwilami jakby żył. Tam zaszeleścił liść, gdzie indziej trzasnęła gałązka. Już w bliskim sąsiedztwie zabudowań usłyszał, czy raczej odniósł wrażenie, jakby ktoś pośpiesznie się oddalał, czy tylko przemieszczał w inne miejsce.

 

Fragment mapy Zbereża i okolic (WIG 1933 r.) z zaznaczonym czerwoną kropką miejscem śmierci ppor. „Żelaznego”. Czerwony krzyżyk wskazuje umiejscowienie gospodarstwa rodziny Kaszczuków.

 

To go ostatecznie zaniepokoiło. Jako człowiek lasu, od dziecka znający jego tajemną mowę, tych doznań czy wyraźnych sygnałów nie mógł zlekceważyć. Gdy na podwórzu natknął się na pełniącego wartę Stanisława Torbicza „Kazika”, szeptem poinformował go o swoich spostrzeżeniach. „Kazik” po namyśle uznał, że to pewnie jakieś zwierze przemknęło obok drogi. „Daleki” dał się przekonać. Tu, w tej głuszy, dzikie zwierzęta znacznie częściej niż ludzie przemierzały leśne ścieżki.

Przed północą czterej lokatorzy stodoły zeszli się w głównej izbie domu. Od tego momentu wartę przejmowali trzej znacznie lepsi strażnicy niż ludzie. Były nimi trzy psy Kaszczuków. Domownicy potrafili z łatwością odróżnić ich naszczekiwanie. Inaczej ujadały na człowieka, inaczej na dzikie zwierzęta, jeszcze inaczej na zabłąkanego psa.
Tego piątkowego wieczoru, ostatniego w życiu „Żelaznego”, siedzieli do późna w nocy. Rozmawiali o różnych sprawach, jednak głównie o polityce, która była stałym tematem dyskusji. A w nich nieuniknione, nie kończące się spekulacje na temat szans rychłego – jak im się wydawało – konfliktu zbrojnego Zachodu z sowiecką Rosją. Od kilku lat trwała zimna wojna, ale to było dla nich za mało. Oni czekali na gorącą, prawdziwą wojnę, jak np. w Korei. „Zaczęło się w Korei, teraz pójdzie po kolei” – przypomniał któryś oklepane hasło, to podświadome pragnienie większości społeczeństwa, a już szczególnie takich jak oni, zaszczutych i bezustannie ściganych, ostatnich żołnierzy niepodległej Rzeczypospolitej.
Była druga po północy, kiedy zaczęli zbierać się do stodoły. „Żelazny” poinformował „Dalekiego”, że zatrzymają się jeszcze przez następny dzień i jeżeli paczka jutro również nie nadejdzie, to oni wieczorem odejdą, a przesyłkę, jeśli pojawi się w dniach następnych, „Daleki” ma przechować u siebie do czasu ich powrotu. Z tym się rozeszli.

 

Legitymacja WiN Stanisława Kaszczuka ps. „Daleki”.

 

Rodzice „Dalekiego” położyli się spać wczesnym wieczorem, on zaś grubo po północy, jednak to on był pierwszym, którego zbudziło natrętne szczekanie psów. Było inne niż zwykle.
„Daleki” wstał, ubrał się, wciągnął buty i stanął w drzwiach sieni. Zdążył jeszcze usłyszeć od ojca, również już przebudzonego: „Wyjdę i ja, tylko się ogarnę”. Były to ostatnie słowa, jakie Stanisław Kaszczuk miał usłyszeć od swego ojca.
Nadchodził sobotni świt, 6 października 1951 r. „Daleki” postał jakiś czas. Chciał jeszcze rozpoznać kierunek, z którego nadciągają niesłyszalne dlań odgłosy, które tak zirytowały psy. Nie mógł wiedzieć, że już w nocy Grupa Operacyjna „W” w składzie 2 batalionów KBW, wzmocniona funkcjonariuszami WUBP z Lublina i PUBP z Włodawy, licząca ok. 700-800 osób, zamknęła pierścień okrążenia wokół ich zabudowań dwoma szczelnymi kordonami obławy.
Mimo, że psy były uwiązane w trzech różnych miejscach podwórza, jednak ujadały jakby w jednym kierunku – w stronę krzaków rozciągających się od zachodu, za zabudowaniami. Teraz już postanowił nie zwlekać. Wyszedł z mroku sieni i szybkim krokiem skierował się ku stodole. Na środku podwórza przystanął. I wtedy już wyraźnie rozpoznał, choć wzrok jeszcze z pewnym trudem przebijał się przez szarówkę świtu, na wzgórzu z tyłu, a także z lewej i prawej strony gospodarstwa, zarysy czapek wojskowych, a w dwóch miejscach stanowiska broni maszynowej.
Dopadł do stodoły, zatelepał prowizoryczną konstrukcją ze snopków. Powiedział przenikliwym szeptem:
– „Komendancie! To ja! Jesteśmy ze wszystkich stron okrążeni! Wojsko! Uciekajcie!”
W środku zaszeleściło. Z posłania raptownie podrywało się do pozycji siedzącej czterech ludzi. A więc do tej chwili spali. „Daleki” dalej meldował przejętym głosem:
– „Obstawiona jest cała zachodnia strona. Nic nie wiem, jak jest od strony bużyska!” [Bużysko to pradawne koryto rzeki Bug, płaska nizina i łąki porośnięte krzakami].

Wciągali buty w zupełnym milczeniu. Zmagając się z resztkami snu, ubierali się i chwytali za broń z wypróbowaną wprawą, bezwiednie, błyskawicznie. Pierwszy wypadł na klepisko „Żelazny”, za nim wyskakiwali następni. Dał się słyszeć suchy trzask odciąganych zamków. Byli gotowi do walki. Ale przeciwnik na razie milczał, jakby go wcale nie było.
Ppor. „Żelazny” zakomenderował:
– „Kazik” i „Daleki” – do schowka po broń! Potem za nami! Wycofujemy się na Zbereże!”.
Rozdzielili się. Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Józef Domański „Łukasz” i Stanisław Marciniak „Niewinny” skierowali się w zapowiedzianym kierunku, w akompaniamencie wściekłego ujadania psów, poruszonych dodatkowo samym ich pośpiechem. „Kazik” i „Daleki” ruszyli w przeciwnym, po broń do schowka, który znajdował się w odległości około 100 metrów od zabudowań. Broń znajdowała się w wielkokalibrowej łusce artyleryjskiej oraz w metalowej skrzynce. Był tam jeden MP, „piętnastka”, „siódemka”, TT, dwie sztuki parabellum, amunicja, trotyl, spłonki, kilkadziesiąt metrów lontu, kilka granatów. Wszystko to było ukryte w lesie. Tam właśnie obaj z „Kazikiem” próbowali dostać się na polecenie komendanta. Po przejściu kilkudziesięciu kroków uznali jednak, że jest to już niemożliwe. Z przeciwka, nie śpiesząc się i już specjalnie nic maskując, czołg
ali się ku nim żołnierze obławy. Po chwili wahania „Kazik” bez słowa odwrócił się i pobiegł śladem dowódcy oraz pozostałych kolegów.

„Daleki” wrócił do mieszkania. Zastał tam matkę bezgłośnie powtarzającą słowa modlitwy. Raz po raz bezradnie spoglądała to w okno, to znów na syna. Wreszcie, chyba tylko po to, aby dać zajęcie dłoniom, stanęła przy kuchni. Niemal w tej samej chwili zatrajkotała seria z karabinu maszynowego i rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Brzęk szyby, strzał i stłumiony jęk matki zlały się w jedno. Zachwiała się i upadła. Doskoczyli do matki z siostrą Leokadią. „Daleki” dostrzegł plamę krwi na jej brzuchu. Plama powiększała się. Położyli ją na łóżku. „Daleki” wybiegł na podwórze. Nie zważając na świstające kule, zaczął wzywać pomocy. Za chwilę wrócił do mieszkania, rzucił okiem na jęczącą matkę i znów wybiegł, ponownie wołając o pomoc. Z drugiego końca zabudowań doszły go znów strzały. Pojedyncze, zaledwie kilka. Chwilę potem dostrzegł sylwetkę ojca. Leżał nieruchomo w pobliżu kieratu. Jak obecnie wspomina Stanisław Kaszczuk, ojciec został trafiony strzałem w głowę, najprawdopodobniej przez snajpera.

Naraz usłyszał krótką, gwałtowną, daleką palbę broni automatycznej. Dochodziła z przeciwnej strony, od bużyska. Krótko, gwałtownie, gęsto. I znów cisza… Czekał… Dotąd, aż podwórze zaroiło się od żołnierzy KBW. Za chwilę stał z rękami nad głową. Stąd popchnięto go ku zaroślom. Szli może dwieście metrów, ku temu niewielkiemu pagórkowi, gdzie przed niespełna kwadransem po raz pierwszy dostrzegł zarysy sylwetek żołnierzy i stanowiska broni maszynowej. Tak dotarli do Willysa stojącego na ścieżce. „Daleki” zdążył się zdziwić, jakim to sposobem Willys zdołał podjechać w nocy blisko zabudowań tak bezszelestnie i nie wzbudzić alarmu, choćby psów. Możliwe, że na ostatnim odcinku samochód był pchany przez żołnierzy.
Jakiś cywil wyprężył się przed oficerem w stopniu majora:
– „Mamy meliniarza, towarzyszu majorze! To ten” – opuścił dłoń i wskazał na „Dalekiego”.
Major postąpił kilka kroków. Jedną dłonią chwycił go za klapy, drugą zamierzył się i uderzył raz i drugi kolbą automatu. W głowę, w twarz.
– „Ilu was było? Mów bo strzelam!”.
Oszołomiony ciosami żelaza „Daleki” nie zdążył zebrać myśli. Biegnący żołnierz przekazał coś stojącemu z boku cywilowi. Ten skwapliwie odwołał majora. „Daleki” widział, jak major po słowach tamtego pędzi do samochodu, wskakuje na siedzenie obok kierowcy, a ten rusza przed siebie na maksymalnych obrotach.
Wrócili po godzinie. Major miał minę tryumfującą. Na widok „Dalekiego” przybrał poprzednią nieprzejednaną minę i postawę.
– „Bandyto! Zastrzelę! Mów! Mów ilu było?!”
– „Czterech” – „Daleki” wyznał bezwiednie i zgodnie z prawdą.
Na rozkaz majora popchnęli go ku Willysowi. Spojrzał ponad drzwiczkami do wnętrza. I zmartwiał. Rozpoznawał tam kolejno, leżące w nieładzie: raportówkę „Żelaznego”, jego MP, dwa pistolety Walter, automat PPS – własność „Łukasza” i znów automat MP ze znanym mu skórzanym paskiem, ponad wszelką wątpliwość broń „Kazika”.
– „Siadaj” – major rzucił gniewnie. A do kierowcy: „Pojedziemy do Włodawy. Szybko, szybko!” – ponaglał swoich podkomendnych.

 

Jeden z ostatnich świadków tragicznych wydarzeń w Zbereżu, w dniu 6 X 1951 r., współpracownik oddziału ppor. „Żelaznego”, Stanisław Kaszczuk ps. „Daleki”.

 

Ruszyli natychmiast. Pasażerami byli teraz: major, „Daleki”, dwóch ubeków z obstawy oraz kierowca. Po ponad kwadransie szaleńczej jazdy, „Daleki” ujrzał przedmieścia Włodawy.
Nie zatrzymując się nigdzie, z impetem zajechali przed siedzibę PUBP. W równie ekspresowym tempie znalazł się w środku i natychmiast, z marszu, rozpoczęło się przesłuchanie. Major półgłosem wydawał krótkie instrukcje, głowy ubeków odbierających polecenia potakiwały każdemu słowu, a „Daleki” jeszcze nie wiedział, że ma przed sobą słynnego majora Jan Wołkowa, dowodzącego Grupą Operacyjną „Włodawa”, naczelnika wydziału III WUBP w Lublinie.
Nie wiedział również, co działo się z tamtymi. Zwłaszcza tego, że „Niewinny” został w tyle i próbował zaszyć się w krzakach.
„Nie wiedziałem, że oni jeszcze nie mają Marciniaka” – „Daleki” tłumaczy się zgnębionym głosem, wracając pamięcią do dramatu sprzed kilkudziesięciu lat.
„Ale, czy gdybym powiedział, że było tylko trzech, czy to by ocaliło Marciniaka? Przecież już mieli w rękach rannego „Łukasza”, a ten na pewno już powiedział, ilu ich było”.

Poddano go natychmiastowemu przesłuchaniu z nadzwyczajną brutalnością. Jego oprawcy chcieli wykazać się przed majorem Wołkowem maksymalną operatywnością. W PUBP znęcali się nad nim Emil Kozek oraz Marian Jęczmionka, nowe nabytki włodawskiej bezpieki. Jak wspomina „Daleki”, zostali oni skierowani do Włodawy w ramach czystki, jakiej Wołkow dokonał we włodawskim UB po śmierci Ludwika Czugały. Podejrzewając, iż „Żelazny” posiada w PUBP dobrze ukrytych informatorów, czego precedensem w latach 1946-1947 był Feliks Matejczuk, współpracujący z oddziałem Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” (skazany za to na 10 lat więzienia), Wołkow rozpoczął przygotowania do generalnej rozprawy z „Żelaznym” właśnie od czystki w PUBP. Przybyli nowi funkcjonariusze, nie związani z tym terenem służbowo, albo co gorsza, rodzinnie.
„Te trzy doby przesłuchań – powie „Daleki” po latach – to właśnie robota Emila Kozeka i Mariana Jęczmionki. Po przewiezieniu mnie do Lublina, przejął mnie tam z ich rąk Marian Angielski. Jak się przedtem nazywał, tego nie wiem. I tylko to jego nazwisko miało cechy ludzkie. Wszystko inne było w nim zwierzęce, pełne nienawiści…”.

 

{GALERIA:395952}

 

 

Dopiero drugiego dnia pobytu we Włodawie pokazano „Dalekiemu” zwłoki ojca, Teodora Kaszczuka, Stanisława Torbicza „Kazika” i Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Ten ostatni był rozebrany do naga, „Kazik” leżał w spodniach i koszuli, ojciec ubrany tak, jak padł koło kieratu. Ale nawet w tym momencie „Daleki” nadal nie wiedział, że matka również nie żyje. Przewieziono ją do włodawskiego szpitala dopiero w południe, skrajnie wykrwawioną. Zmarła wieczorem z upływu krwi. Przez kilka przedpołudniowych godzin leżała w domu, bez pomocy. Grupa Operacyjna zajęta była ratowaniem swoich rannych oraz rewizją.
„Daleki” podczas pierwszych godzin przesłuchań, tych rozstrzygających o jego dalszych losach, całą winę za kwaterowanie grupy brał na siebie, oszczędzając rodziców. Gdyby wiedział, że oboje już nie żyją, wiele spraw zapisałby na ich konto, siebie stawiając na drugiej pozycji, jako posłusznego rodzicom wykonawcę ich decyzji. Śmierci „Żelaznego” był całkowicie pewny od chwili, gdy ujrzał automaty w Willysie. Nie wyobrażał sobie komendanta dobrowolnie oddającego broń. Będąc już w samochodzie, w pewnej chwili usłyszał mówiącego na boku ubeka: „Ale był skurwysyn twardy! Wolał się zastrzelić!” „Daleki” nie wiedział o kim mowa, ale nie wykluczał, że tamten mówi o „Żelaznym”. Tak czy inaczej, miał go za nieżyjącego.

A co w tym czasie działo się z partyzantami, którzy postanowili się przebijać? Kiedy opuścili strefę zabudowań, „Żelazny” dał znak do zwolnienia tempa. Wszystko teraz zależało od tego, czy uda im się przedrzeć przez pierścień obławy od strony starego bużyska. Przedtem należało osiągnąć drogę zbereską. Gwałtownie wyrwany ze snu, „Żelazny” instynktownie wybrał jedynie słuszną drogę odwrotu – w stronę bużyska. Ale czy instynktownie? Kwaterując u Kaszczuków, zapewne nie raz i nie dwa rozważał kierunek ewentualnego odwrotu. Tak, „łachy” – jak zawsze nazywał ubeków – będą się starać odciąć go od lasów, a więc zablokować kierunek zachodni. Odwrotu na wschód, przez Bug stanowiący granicę państwa, przecież nie było. Okaże się potem, że ucieczka w stronę bużyska, a po osiągnięciu drogi zbereskiej odwrót na północny-wschód, była jedyną realną możliwością ratunku.

Bez przeszkód pokonali te kilkaset metrów. W pewnym momencie nastąpiło nieuchronne zetknięcie z linią obławy ryglującą rubież lasu, gwałtowna wymiana ognia z najbliżej usytuowanymi żołnierzami. Niewykluczone, że tu właśnie, w tym pierwszym starciu, został ranny „Łukasz” i że jego zranienie podsunęło „Żelaznemu” pomysł, który całkowicie zdezorientował grupę żołnierzy na następnym etapie walki. Sprzyjało im chwilowo szczęście, gdyż po zamknięciu okrążenia do środka „kotła” wszedł w celu sprawdzenia gdzie są partyzanci, dowódca 5 kompanii 3 Brygady KBW por. Józef Daczkowski. Po przejściu 30 metrów natknął się na partyzantów, zadał im pytanie „kim są”. Usłyszał odpowiedź: „nie strzelać, tu idzie porucznik Kalinowski”, a po chwili otworzyli oni ogień z do stojącego w pobliżu przewodnika psa służbowego strz. Feliksa Brząkały, raniąc go śmiertelnie. Następnie obrzucili leżących w linii żołnierzy granatami i ostrzeliwując się przerwali linię obławy. W czasie walki ze strony 3 Brygady KBW w Lublinie śmiertelnie ranny został strzelec Brząkała, por. Daczkowski oraz celowniczy RKM strzelec Władysław Jeleń.

Po przerwaniu okrążenia partyzanci rozbroili leżącego w pobliżu strzelca wyborowego Papka i zmieniając kierunek marszu na wschodni zaczęli się przemieszczać dalej. W odległości około 600 metrów od pierwszej linii okrążenia napotkali stojące przy drodze samochody, których pilnowało 5 żołnierzy KBW uzbrojonych w pistolety maszynowe. Po zauważeniu szoferów podali się za pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, wołając jednocześnie samochód po rannego żołnierza, co zdezorientowało szoferów i pozwoliło na ich rozbrojenie. Wybór „Żelaznego” padł na Gaz 67. Polecił siedzącemu w nim kierowcy, st. strz. Józefowi Ciemniewskiemu uruchomić silnik. W tym czasie „Kazik” zbierał broń żołnierzy stojących z podniesionymi rękami. Po chwili wszyscy trzej siedzieli w samochodzie, już wyrywali przed siebie.
– „Jedź tam gdzie nie ma wojska!” – usłyszał kierowca.
„Żelazny” nie wiedział, bo wiedzieć nie mógł, że miejsce z którego porywają samochód, znajduje się już ponad pół kilometra poza linią obławy. Już byli wolni, wystarczyło tylko przyśpieszyć kroku, przedtem ewentualnie uszkodzić samochody. Reszta byłaby sprawą ich znakomitej znajomości tutejszego terenu. Ale samochód kusił. Jak zawsze, jak za czasów „Jastrzębia”, odskoczyć efektownie, z fasonem. Tak… to było w stylu „Żelaznego”.

 

Tak wyglądał przejęty przez partyzantów samochód terenowy GAZ-67 (potocznie nazywany „Czapajew”), którym próbowali przebić się przez pierścień okrążenia.
Tak wyglądał przejęty przez partyzantów samochód terenowy GAZ-67 (potocznie nazywany „Czapajew”), którym próbowali przebić się przez pierścień okrążenia.

 

Po minucie wyłonili się z polnej drogi, skręcili w prawo i wypadli na trakt zbereski. To miejsce ludność nazywała gródkiem – niewielka polana przy drodze, górujące nad nią grube drzewo, jakaś resztka rozbiórkowej cegły po nieistniejącym już budynku.
Tu czekała na nich kolejna i tym razem ostatnia niespodzianka. Kierowca zamiast jechać „tam, gdzie nie ma wojska”, postąpił dokładnie na odwrót i poprowadził samochód na miejsce dowodzenia obławą, gdzie oprócz sztabu, rozlokowana była również 2 kompania KBW. Jadący gazikiem nagle dostrzegli dwa lub trzy samochody, przy nich żołnierzy i kilku oficerów, a jak się potem okaże, tu również znajdowała się radiostacja dowodzenia.

 

Zbereże n/Bugiem. Miejsce ostatniej walki ppor. „Żelaznego”. Czerwoną strzałką oznaczono ostatnie kilkanaście metrów trasy samochodu (do momentu skrętu), którym partyzanci próbowali wyrwać się poza pierścień obławy.

 

Na ten widok „Żelazny”, ufny w swoje mundury oraz posłuszeństwo kierowcy, rzucił spokojnie: – „Jak dojedziemy do nich, gazu!”
Od tego momentu samotnym sprawcą końcowego sukcesu obławy był już tylko kierowca gazika. Zamiast przyśpieszyć na wysokości grupy wojska, wprawdzie gazu dodał, ale niepostrzeżenie wysprzęglił. Silnik zwiększył obroty, ale samochód zamiast przyśpieszać, zaczął wytracać szybkość, a kiedy za moment zrównał się z grupą wojskowych, kierowca wyskoczył z samochodu, krzycząc: „Koledzy! Ognia! Bandyci!”. Zanim puścił kierownicę, szarpnął ją w lewo. Samochód wjechał w sam środek grupy.

 

Czerwoną strzałką oznaczono trasę samochodu (do momentu wyskoczenia kierowcy), którym poza obławę próbował odskoczyć ppor. „Żelazny” i jego ludzie.
Czerwoną strzałką oznaczono trasę samochodu (do momentu wyskoczenia kierowcy), którym poza obławę próbował odskoczyć ppor. „Żelazny” i jego ludzie.

 

Wyskakiwali w biegu, strzelali w biegu, za chwilę padali także w biegu. Jeżeli można mówić o jakimś zaskoczeniu, to trwało ono ułamki sekund. Ubecy chwytali za broń i chociaż grały już automaty partyzantów, zwalając z nóg znajdujących się najbliżej, to za moment sytuacja całkowicie się zmieniła. Było ich tylko trzech, a ponadto kto chce
uciekać, ten nie strzela w ogóle lub strzela niecelnie. W trakcie tego krótkiego starcia, jakie się wywiązało, stojący najbliżej wyskakujących strzelec Tadeusz Gąsiorowski spuścił psa służbowego w kierunku „Żelaznego” i otworzył ogień, zabijając go na miejscu. „Żelaznego” powaliła jedna kula. Pocisk trafił go w pierś, na wysokości serca. Dwóch pozostałych przy życiu partyzantów: Stanisław Torbicz „Kazik” oraz Józef Domański „Łukasz”, rzuciło się do ucieczki w kierunku północnym, po drodze zabijając na miejscu usiłującego ich zatrzymać zastępcę naczelnika Wydziału III WUBP w Krakowie, por. Tadeusza Chachaja. Jednak inni nie próżnowali… „Kazik” ostrzeliwując się krótkimi seriami, zdołał dobiec do oddalonej o ok. 500 m. pryzmy cegieł. Zapewne w chwili gdy wychylał się do strzału, został trafiony pociskiem prosto w czoło. Centralne usytuowanie rany postrzałowej na jego czole (co widać na zdjęciu), sugerowało potem strzał samobójczy i ubecy mówiąc o tym „twardym”, który wolał się zastrzelić a nie poddać, mówili właśnie o „Kaziku”, myląc go jednak z „Żelaznym”. Nie jest jednak pewne, czy faktycznie był to strzał samobójczy.
Przypadek sprawił, że stało się to niemal naprzeciwko zabudowań trzeciego z braci Kaszczuków – Józefa, ps. „Jasny”. Oto jego współczesna relacja:
„Byliśmy oboje z żoną w mieszkaniu, kiedy usłyszeliśmy strzelaninę. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem wojskowych strzelających do siebie. Zaraz potem wszystko ucichło. Przyszli do mnie. Dowiedziawszy się, że jestem Józefem Kaszczukiem, kazali nam położyć się twarzami do podłogi i nie ruszać się”.

 

{GALERIA:395970-395973}

 

 

Co działo się z „Łukaszem”? Istnieją pewne rozbieżności oraz niejasności związane z kolejnością jego zranień, a nawet miejsca próby samotnej już ucieczki. „Daleki” oraz jego brat Bronisław ps. „Ładny”, opierając się na późniejszych licznych „przeciekach” z przesłuchań, a zwłaszcza z relacji współwięźniów „Łukasza”, twierdzą, że został on ranny już podczas pierwszego zetknięcia się z obławą i pierwszej wymiany strzałów, co podsunęło „Żelaznemu” ów trik z rannym żołnierzem. W każdym razie w sentencji wyroku kary śmierci dla „Łukasza”, mówi się o zastrzeleniu przezeń por. Tadeusza Chachaja. Bardziej pewne jest to, co „Daleki” i „Ładny” ustalili po latach, już po wyjściu z więzienia, iż ranny „Łukasz” utykając, zdołał dobiec do oddalonych o kilkadziesiąt metrów zabudowań. Przedostał się do piwnicy, a tam nawet zdołał zrobić sobie zastrzyk przeciwtężcowy, w który był wyposażony każdy członek grupy ppor. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Po jakimś czasie nadbiegli żołnierze z obławy i wówczas właścicielka zabudowań powiedziała, że owszem, przez jej podwórze przebiegał jakiś człowiek, ale nie wie gdzie się podział. To wystarczyło by zaraz potem ujęto ciężko rannego Józefa Domańskiego „Łukasza”.

I wreszcie los czwartego – Stanisława Marciniaka „Niewinnego”. Nieco później, po ustaleniu, że grupa liczyła nie trzech ale czterech członków, wszczęto drobiazgowe poszukiwania w okolicznych zaroślach. A miał kto szukać – w obławie uczestniczyło ok. 800 żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB. Znaleźli go dwaj żołnierze. Posłusznie podniósł ręce na pierwsze wezwanie.
Z późniejszych zeznań „Łukasza” daje się odtworzyć nieco dokładniejszy obraz wydarzeń, jakie rozegrały się od momentu alarmu w stodole Kaszczuków.
Rankiem „Kazik” obudził ich mówiąc, że są otoczeni przez wojsko (a więc po alarmie „Dalekiego” pierwszy obudził się „Kazik”). Jak zwykle, spali w spodniach, bez bluz wojskowych i butów.
Szli ostrożnie krzakami, w kierunku traktu prowadzącego do wsi Zbereże. W pewnym momencie Marciniak (zapewne bez uprzedzenia i uzgodnienia tego z pozostałymi), został z tyłu i zniknął w zaroślach, czym niestety znacznie osłabił ich łączną siłę ognia. Po jakimś czasie nastąpiła pierwsza wymiana strzałów z żołnierzami KBW.

Po tym pierwszym starciu wycofali się do drogi traktowej, przy czym „Łukasz” mówiąc o „wycofaniu się”, miał zapewne na myśli jedynie zmianę kierunku ucieczki, z zachowaniem kierunku głównego, czyli północnego. Po przebyciu kolejnego odcinka trasy natknęli się na grupę żołnierzy i samochód Gaz. I wreszcie mamy tamtą finalną scenę po okrzyku kierowcy: „Bandyci!”. „Łukasz” zeznawał, że on w tym starciu nie strzelał, co jest mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę raport UB, w którym podana jest informacja, że w magazynku jego automatu pozostało pięć pocisków. W tych dramatycznych sekundach wszystko było jeszcze możliwe, a świadomość gry o życie potęgowała determinację obrony i walki. Potem jeszcze było poszukiwanie magazynu z bronią. Aby zdecydowanie obciążyć „Dalekiego” winą za posiadanie broni i amunicji, skrócono rzekomą odległość od schowka do 10-20 metrów. Stanisław Kaszczuk obecnie zapewnia, że łuska i skrzynka znajdowały się w odległości nie mniejszej niż 100 metrów od zabudowań.

 

Zbereże. Miejsce rozlokowania sztabu Grupy Operacyjnej i śmierci ppor. „Żelaznego”.
Zbereże. Miejsce rozlokowania sztabu Grupy Operacyjnej i śmierci ppor. „Żelaznego”.

 

A oto jak opisał obławę przeciwko oddziałowi ppor. „Żelaznego” w swoim raporcie Kierownik Sekcji I Wydziału III WUBP w Lublinie, ppor. K. Pawłowicz:

NOTATKA URZĘDOWA
dot. likwidacji bandy „Żelaznego”


Dnia 6.X.1951 r. o godz. 5.00 posiadając informację, że banda „Żelaznego” w sile 4 ludzi przebywa u meliniarza Kaszczuka Stanisława zam. Zbereże, gm. Sobibór, wojsko KBW wraz z prac. UBP udali się na miejsce przebywania bandy celem jej likwidacji.
Po zamknięciu linii okrążenia i nawiązaniu styków, zauważono ruch na podwórzu Kaszczuka, gdzie wybiegło ze stodoły w kierunku mieszkania 4 bandytów, w tym czasie na podwórzu stał meliniarz Kaszczuk Stanisław, obserwując linię okrążenia i ruchy wojska, o czem informował bandytów.
W tym czasie banda opuściła zabudowania i udała się z meliny krzakami w kierunku północno-wschodnim, idąc w drodze natknęła się na por. Daczkowskiego z KBW i przewodnika psa strz. Brząkałę, do których otworzyli silny ogień z automatów, rzucając granat, gdzie ranili śmiertelnie Brząkałę i por. Daczkowskiego, a następnie bandyci rzucając dwa granaty, ostrzeliwując się z automatów przerwali się poza obławę.
Ponadto po przerwaniu się bandyci wybiegli na drogę i krzakami udali się w kierunku wschodnim, gdzie natrafili stojące około 600 metrów od linii okrążenia samochody, do których bandyci podbiegli do szoferów podając się za pracowników UB, wołając jednocześnie „Samochód dla rannego żołnierza!”
Nadmienia się, że przez obstawę wojska przerwali się:
1. Taraszkiewicz Edward ps. ,,„Żelazny”-„Tomasz”
2. Domański ps. „Łukasz”-„Znicz”
3. Torbicz Stanisław ps. „Kazik”
Natomiast czwarty, Marciniak ps. „Niewinny” pozostał w krzakach i poza obławę nie wyszedł.
To zdezorientowało szoferów i pozwoliło w następstwie sterroryzować ich bronią automatyczną, zmuszając pod groźbą automatu szofera od samochodu Gaz 67, strz. Ciemięrzewskiego [Ciemniewskiego] do jazdy. Szofer z początku symulował niesprawność samochodu, a kiedy zagrożono mu śmiercią, ruszył z miejsca informując jednocześnie bandytów o rozmieszczeniu wojska i prowadził samochód w kierunku działalności kompanii KBW. Kiedy bandyci zauważyli żołnierzy, szofer uspokoił ich, że jest to tylko kilku, a podjeżdżając pod wojsko krzyknął: „Koledzy! Ognia! Bandyci!”
Po zatrzymaniu przez szofera Gaz 67, bandyci wyskoczyli z niego prowadząc ogień z broni automatycznej. W tym czasie będąc najbliżej, strz. Gąsiorowski Tadeusz, przewodnik psa służbowego puścił psa do najbliżej stojącego bandyty, „Żelaznego”, a sam otworzył ogień zabijając go, dwóch pozostałych tj. Torbicz i Domański prowadząc silny ogień rzucili się do ucieczki w kierunku północno-wschodnim, gdzie znajdował się pracownik WUBP por. Chachaj i dwóch radzistów, który na skutek ognia prowadzonego przez Domańskiego ps. „Łukasz” i Torbicza ps. „Kazik” został zabity, a dwóch radzistów rannych, w tym czasie z automatu został ranny Domański ps. „Łukasz”, który rzucając broń PPSz wskoczył do pobliskiego lasku, a Torbicz został zabity w odległości 500 metrów od tego miejsca.
Nadmienia się, że zabrany automat Domańskiego ps. „Łukasz” miał w magazynku tylko 5 pocisków.
Następnie przeprowadzono poszukiwania w pobliżu krzaków, gdzie zatrzymano Marciniaka ps. „Niewinny”, który posiadał automat PPSz i pistolet TT.
W międzyczasie na skutek prowadzenia ognia na zabudowania Kaszczuka, z budynków wyszedł Kaszczuk Stanisław wraz z siostrą Leokadią, gdzie następnie został zatrzymany, w wyniku przeprowadzonej rewizji w odległości 10-20 metrów od zabudowań, znaleziono paczkę żelazną, w której było 5 pistoletów różnego kalibru i nie ulega wątpliwości, że wymieniony wyniósł to z zabudowań w czasie akcji.
Natomiast należy stwierdzić, że swoim zachowaniem spowodował tyle ofiar z naszej strony, gdyż ostrzegł bandę na widok wojska, co dało możność bandzie zamordowania:
1.por. Chachaj Tadeusz, z-ca Nacz[elnika] Wydz[iału] III WUBP Lublin
2.por. Daczkowski z KBW (ciężko ranny zmarł)
3.strz. Serej Władysław z KBW – zabity
4.strz. Morek Czesław – zabity
5.strz. Matysiak Czesław – ciężko ranny
6.strz. Brząkała Tadeusz, przew. psa – zabity
Ranni: strz. Gliżyński Zygmunt
Dodaję, że zatrzymany Kaszczuk Stanisław w stosunku do nas był bezczelny i w początkowej fazie w ogóle do niczego się nie przyznawał.
 

Notatkę sporządził
Kier[ownik] Sekcji I Wydz[iału] III WUBP w Lublinie
/-/ Pawłowicz K. ppor.

 

Zwraca uwagę fakt, że ppor. Pawłowicz z Wydziału Śledczego WUBP, w swoim sprawozdaniu nie podaje informacji o zastrzeleniu na podwórzu, w rezultacie precyzyjnie oddanych strzałów – Teodora Kaszczuka, ani o śmiertelnym zranieniu jego żony Natalii. I o tym, że przez pół dnia pozwalano jej się wykrwawiać. Kiedy ją zabierano do samochodu, była już w stanie agonalnym i niestety zmarła we włodawskim szpitalu, skąd jej ciało zabrało UB, by nigdy nie zwrócić rodzinie.

 

Natalia i Teodor Kaszczukowie. Zastrzeleni podczas obławy 6 X 1951 r. bezbronni gospodarze, u których ukrywał się ppor. „Żelazny” i jego ludzie

 

Brak wzmianki o zastrzeleniu bezbronnych ludzi, jest o tyle zrozumiały, że nawet w myśl ówcześnie obowiązującego prawa,
było to zabójstwo, które groziło sprawcy postawieniem przed sądem i odpowiedzialnością karną.
O ile można uznać obawy ppor. Pawłowicza za uzasadnione, to jednak są one niczym w porównaniu z tupetem i cynizmem niejakiego Jerzego Chlebowicza, który w wydanej 11 lat później (1962 r.) książce „Strzały o świcie. MO i KBW w walce z bandami” opisał ostatnią walkę ppor. „Żelaznego” i jego patrolu z 200-krotnie większym liczebnie przeciwnikiem. Powyższa książka została złożona ze wspomnień dwudziestu funkcjonariuszy MO, UBP i KBW, wybranych z sześciuset prac, nadesłanych na ogłoszony w 1959 r. konkurs w 15 rocznicę powstania MO.
Pozwolę sobie pozostawić cytowane fragmenty bez komentarza, choć przyznam, że litość bierze, gdy pomyśli się, że do dzisiaj są ludzie, którzy traktują taką mieszankę perfidnych kłamstw i dostosowanych do tezy półprawd, jako prawdę objawioną i wiarygodne źródło historyczne.
Wspomniany wyżej Chlebowicz, w rozdziale zatytułowanym „Najśmielsza gra „Żelaznego” pisze o wydarzeniach w Zbereżu m.in. tak:

„[…] Znany był również skład bandy zalegającej w tej melinie: Taraszkiewicz pseudonim „Żelazny” – dowódca, Marciniak pseudonim „Łukasz” – zastępca, Torbicz i Kaszczuk – członkowie bandy. […] A więc w czasie gdy żołnierze czekali na sygnał do rozpoczęcia działań przeciw bandzie przebywającej w zabudowaniach Kaszczuków, Kaszczukowa krzątała się przy kuchni. Gotowała ziemniaki. W pokoju spał na łóżku jej mąż. Oprócz nich dwojga nikogo więcej w domu nie było. Odcedziwszy ziemniaki wyszła z domu do drwalki po drzewo. Na dworze usłyszała odgłosy motoru. Wychyliła głowę zza węgła i zobaczyła zbliżający się drogą samochód. Ogarnął ją strach na widok zatrzymującego się samochodu i zeskakujących z niego żołnierzy. Szybko dopadła do wrót stodoły. Zaczęła w nie pukać i przyciszonym głosem wołać syna. Na wiadomość, że wojsko okrąża zabudowania, nagły ruch powstał w zapolu stodoły. […] Zawieszając raportówkę z zapasowymi magazynkami „Żelazny” wydawał rozkazy. W myśl tych rozkazów Kaszczuk miał przedostać się do domu i z okna kuchni ostrzeliwać podejście od drogi do zabudowań, Torbicz zająć stanowisko za stodołą i odcinać podejście od strony wsi. Marciniak blokować bezpośrednie wdarcie się atakujących do zabudowań, sam „Żelazny” torować drogę odwrotu w kierunku lasu.
Wszyscy rozbiegają się na swoje stanowiska. Torbicz juz bije serię z pistoletu maszynowego. „Żelazny” czołga się przez kartoflisko w stronę lasu. Trwa strzelanina. […] Żołnierze sieką po stodole, skąd co chwila odzywa się pistolet maszynowy. Kaszczuk leży w domu na podłodze nie decydując się na podejście do okna, żeby nie ściągać na siebie uwagi i nie znaleźć się w bezpośrednim obstrzale kierowanym na dom. […] Dwaj żołnierze pierwszej drużyny już mieli wtargnąć na podwórze zagrody, gdy naraz z mieszkania wybiegł uzbrojony osobnik. Był to Kaszczuk. Na widok żołnierzy zatrzymał się i trzymając oburącz pistolet maszynowy na prawym biodrze, oddał długą serię strzałów. Była niecelna. Czym prędzej skręcił w lewo, by skoczyć za stodołę. Nie zdążył. Upadł pod serią z broni maszynowej.
Drugiej podobnie niebezpiecznej niespodzianki nie było. Na podłodze w kuchni leżała Kaszczukowa. Nie żyła. Starego Kaszczuka wyciągnięto z pieca chlebowego; ze strachu nie mógł wymówić słowa. […]”

W dalszej części, swojej – jakże „wiarygodnej” – relacji, J. Chlebowicz opisuje przejęcie samochodu Gaz, ale tylko przez „Żelaznego” (wg autora Marciniak i Torbicz już w tym momencie nie żyją, a Domański ps. „Łukasz” nie występuje wcale, za to jego pseudonim nosi „Niewinny” [sic!]) i przypisuje mu zastrzelenie por. Chachaja i żołnierza KBW. Ale oddajmy głos „bohaterom” z KBW:

„[…] Nagle ujrzeli na drodze dwóch wojskowych idących w ich stronę. To porucznik Chachaj z Urzędu Bezpieczeństwa w Lublinie szedł przez Zbereże w towarzystwie żołnierza KBW do zabudowań Kaszczuka, gdzie miał załatwić pewne formalności związane ze śmiercią Kaszczukowej. Obydwaj szli ścieżką obok drogi. Gdy zobaczyli z daleka wóz wojskowy, porucznik wyszedł na drogę i podniósł rękę, żeby się wóz zatrzymał.
– Szybciej!… Szybciej… Szybciej!…
Gazik jednak musiał zwolnić. „Żelazny” przechylił się trochę w prawo, by nie było go widać zza kierownicy. Kierowca przewracał oczami do tyłu, ruszał brwiami dając znaki porucznikowi. Porucznik patrzył nie rozumiejąc o co chodzi.
Seria z pistoletu maszynowego przygłuszyła warkot silnika.
– Jazda !
Kierowca nacisnął gaz. Za gazikiem został na drodze porucznik Chachaj z towarzyszącym mu kabewiakiem. Obaj nie żyli. […]”.

 

Rodzina Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Siedzą: matka Róża Klara Syblila i ojciec Władysław Taraszkiewicz. Między nimi stoi siostra Rozalia Taraszkiewicz (ur. 1931 r.). Zdjęcie przedwojenne.

 

Po zakończeniu obławy, ciała zastrzelonych partyzantów i Teodora Kaszczuka przewieziono na dziedziniec włodawskiego PUBP, w którego celi przebywała w tym czasie, aresztowana 31 XII 1950 r., w ramach rozpracowywania grupy „Żelaznego”, jego 20-letnia siostra Rozalia Taraszkiewicz, która tak oto wspomina ten dzień:

„[…] Jest z 5 na 6 października. Śni mi się okropny sen; jak na jawie gonią mnie dzikie świnie, jest w tej wsi ścięte ściernisko. Po zbożu ja [biegnę] na bosaka, ale te ściernie ostre kaleczą moje nogi. Nagle jakiś mężczyzna, niby ojciec, chce zabić moją mamę, a ja krzyczę „Nie!” i czuję okropny ból w sercu, a twarz mamy, to nie jest jej, tylko Edwarda. Zaraz wstałam. Słyszę jakiś dziwny ruch na podwórku, jak by było dużo samochodów. Jest we mnie niepokój. Na sukienkę ubrałam blezer, zawiązałam wiązanką, uczesałam się, włosy związałam czarną aksamitką do tyłu. Jest pochmurny, szary październikowy dzień. Taki jakiś ciężki, dżdżysty. Serce mi mocno bije. Otwierają się drzwi, wchodzi szef UB z Lublina (szef operatywy). Całe buty w błocie, kurtka od deszczu pochlapana błotem. Mówi nerwowo: „Dzień dobry”. Wyjmuje z raportówki medalion, pyta: „Czy poznaję, czyje to jest, kto na tym zdjęciu?”. Mówię: „Moja mama. To medalion mojego brata Edwarda!”. Pokazuję zdjęcie rodzinne, wyjaśniam: to mój ojciec, to moja ciocia z mężem i synami, matki siostra. Jest koło godz[iny] 11:00, wyprowadzają mnie. Pod płotem leży „Żelazny”, nago, tylko prześcieradłem zakryty od pasa; leży obok Kazik Torbicz z Macoszyna i straszy pan; szczuplutki, w ubraniu zwinięty, też pod płotem (pan Kaszczuk ze Zbereża, w jego domu, a raczej stodole były wyrabiane legitymacje podziemne). Pyta mnie szef: „Któren jest pani brat?” Podeszłam bliżej, pokazałam: „To jest mój brat!”. „A ten drugi, kto jest?”. „Nie wiem”. „A ten starszy człowiek?”. „Nie wiem kim jest”. Na podwórku pełno wojska, stoją lekarze w białych fartuchach, u góry nad nami krąży samolot mały, robi zdjęcia z góry. Mnie nie wierzą, wołają Edwarda kolegów ze szkoły, sąsiadów, stryja Mariana Taraszkiewicza. Stryjo mówi: „To jest Edward!” […] Parę dni po akcji wezwał mnie szef z UB Lublin, szef operatywy, mówi do mnie: „Tak zakończył „Żelazny” swoją działalność. Taki człowiek był nam potrzebny, co za orientacja”. Pyta mnie: „Czy czytała p. już chronologię „Żelaznego”?”. Mówię: „Nie!, Nie znam. Nie wiem nawet, że pisał”. – Tak, jest tu we Włodawie, to jego rękopis. Teraz przepisują na kilka sztuk, dla każdej placówki. Ja sam dla siebie zabieram jeden egzemplarz. Zawiadamiam panią, że będzie pani sądzona we Włodawie, razem z innymi. To będzie sąd lubelski, na sesji wyjazdowej we Włodawie, tak zwana pokazówka. Będzie was sądził sąd wojskowy. Dostanie pani obrońcę z sądu. No na mnie czas.” Spytał mnie: „Czy ma pani do mnie żal, że prowadziłem taką akcję?” Powiedziałam: „Nie, jeśli nie pan, to kto inny by poprowadził; a druga rzecz, ile jeszcze będzie w naszym kraju niepokoju?” Pożegnał się ze mną i powiedział: „Nie traćmy nigdy nadziei, i pani po latach wyjdzie na wolność”. Do celi przyprowadzono Reginę Ozge, pseu[donim] „Lilla”, łączniczka (syn Jeduty, czy Widuty z Czarnego Lasu, wydał Reginę Ozgę UB, współpracował). Rozdzielono nas. Wiele się od niej dowiedziałam. Do mnie dano Lodzię Kaszczuk, siedziało jej trzech braci: Józef, Bronisław [i] Stanisław. Dziesięć latek zebrała ciocia.
Sądzono nas w kinie. Wyroki były duże: ja skazana byłam na pięć lat więzienia. […] Sąd skazał, tak jak artykuł wskazywał. Sądzono bardzo dużo osób na karę śmierci, długoletnie więzienie. Siedzieliśmy z Lodzią Kaszczuk we Włodawie, w jednej celi. Opowiadała mi Lodzia taki moment przed napaścią UB na ich dom. Mama ich nie mogła spać, spała w kuchni (była obszerna), nagle patrzy, dwa białe gołębie stukają w szybę. Zdziwiło ją, przecież tu nikt nie ma gołębi. Kiedy gołębie zniknęły, na szybach była pomazana krew. Gołębi nikt więcej nie widział. Wtedy ojciec Lodzi ubrał się, też jakiś niepokój go ogarnął. Wszed[ł] do stodoły i mówi: „Jakiś mamy niepokój”, a wojsko KBW już okopywało się na dole.
Dzień przedtem „Żelazny” opowiadał swój sen. Śniła mu się matka, że zakładała mu na ręce czarny różaniec, tak jak dla umarłego. Oni czekali na przesyłkę pocztową i dlatego nie opuszczali terenu.[…]”.

 

{GALERIA:395988-395991-395994}

 

 

Warto jeszcze przytoczyć tutaj dość ciekawą historię, która wiąże się z poległym od kul partyzantów – wspomnianym już wcześniej – byłym zastępcą Naczelnika Wydziału III WUBP w Lublinie, a w momencie śmierci, zastępcą mjr. Wałacha, por. Tadeuszem Chachajem, który miał za sobą bardzo „wybitną” przeszłość jako „utrwalacz ludowej władzy”. Urodził się w 1925 r. w kol. Celin (pow. Krasnystaw), ukończył szkołę powszechną, później pracował jako szewc. Wiosną 1944 r. wstąpił do oddziału AL Bolesława Kowalskiego ps. „Cień”, który „wsławił się” tym, że 5 maja 1944 r. w Owczarni, on i jego ludzie podstępnie (podczas wspólnej odprawy) zaatakowali oczekujący na zrzut 47-osobowy oddział 3 kompanii 15 pp. Armii Krajowej, dowodzony przez por. Mieczysława Zielińskiego „Krysta”, „Moczara”, z którym wcześniej utrzymywali luźne kontakty. Zabito wówczas Zielińskiego i siedemnastu jego podkomendnych. Po zebraniu broni, wyposażenia i okradzeniu zwłok żołnierzy AK, komuniści dobili swoich rannych i opuścili Owczarnię. Z tak „bohaterską” przeszłością drogę do bezpieki miał szeroko otwartą i już od 30 stycznia 1945 r. zaczął robić karierę jako referent gminny w PUBP Krasnystaw, skąd po przejściu wielu szczebli i ukończeniu Centralnej Szkoły MBP w Łodzi oraz Rocznej Szkoły Ofcerskiej MBP, awansował w końcu na zastępcę naczelnika Wydziału III WUBP w Lublinie, a następnie w Krakowie.

Jego spotkanie z „Żelaznym” w Zbereżu nie było pierwszym, jednak o tym wiedział tylko Chachaj. Obaj ci ludzie „spotkali się” już dwukrotnie. Pierwszym razem Tadeusz Chachaj, jako członek grupy operacyjnej brał udział w obławie na część oddziału Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, zorganizowanej 24 grudnia 1946 r. w Woli
Wereszczyńskiej. Dzień ten zapisał się w pamięci partyzantów „Jastrzębia” jako „krwawa Wigilia”. Na skutek zdrady żołnierza placówki podległej „Jastrzębiowi”, Bolesława Koniecznego „Orzełka” UB dowiedziało się, gdzie partyzanci będą spędzać święta Bożego Narodzenia. Do Woli Wereszczyńskiej wysłana została licząca 25 żołnierzy GO UB-KBW, która otoczyła dom, gdzie przebywał „Jastrząb” wraz z 12 ludźmi, m.in. był tam też  obecny „Żelazny”. Partyzanci przedarli się przez pierścień okrążenia, lecz dwóch z nich, Zdzisław Kogut „Ryś” i Józef Milaniuk „Słoń” poniosło śmierć, a kilku odniosło rany. Ze strony GO poległ 1 żołnierz KBW, a 1 funkcjonariusz UB został ranny. Tym rannym funkcjonariuszem UB był właśnie Tadeusz Chachaj.

Kolejne spotkanie nastąpiło 2 kwietnia 1949 r. w czasie nieudanej operacji WUBP Lublin, na kol. Łuszczów w gospodarstwie Zarzyckich. Tadeusz Chachaj okazał się być jednym z dwóch „pozorantów” UB, którzy prowadząc ze sobą aresztowanego Stanisława Bartnika „Górala”, członka patrolu Walentego Waśkowicza „Strzały”, z oddziału kpt. „Uskoka”,  mieli zamiar uzyskać od Jana Zarzyckiego wiadomość o miejscu pobytu „Uskoka”, a gdy w/w zorientował się co w czym rzecz, natychmiast go sterroryzowali.

A oto stosowny fragment dokumentu UB na ten temat:

„[…] Ponadto proszę Ob. Ministra o premiowanie starszych referentów Wydz. III WUBP w Lublinie ppor. Wtorka Piotra i ppor. Chachaja Tadeusza, którzy podczas przeprowadzanej akcji wykazali odwagę i bojowość, oraz wzorowo wykonali powierzone im zadania, t.j. przypuszczając, iż w zabudowaniach Zarzyckiego są uzbrojeni bandyci, udali się do tych zabudowań i wyprowadzili z nich wyżej wymienionego właściciela, narażając się w ten sposób, oraz niedopuscili do ucieczki w czasie strzelaniny w nocy powierzonego ich nadzorowi bandyty „Górala”.

[podpis.] płk. Siedlecki”

Podczas wspomnianej akcji kpt. „Uskok”, „Wiktor” i „Żelazny” brawurowo przebili się przez kordon obławy, a por. Chachaj z kolegą byli jedynymi, którzy otrzymali pochwałę za tę akcję, bo cała reszta, od ppłk. Artura Jestrzębskiego – szefa WUBP w Lublinie – poczynając, poprzez jego zastępcę – kpt. Jana Gorlińskiego, a na kilku szeregowych żołnierzach KBW kończąc, otrzymali dość poważne nagany za nieudolność w przeprowadzeniu operacji.

Dwa lata później „wzorowy” por. Chachaj nie miał już tyle szczęścia. Można by rzec, że  sprawiedliwość zatoczyła koło i dopadła w końcu jednego ze sprawców tragedii żołnierzy „Jastrzębia” i rodziny Zarzyckich (ciężarna żona Jana Zarzyckiego została skatowana w śledztwie i zmarła niedługo po tym jak urodziła córkę w szpitalu więziennym na Zamku w Lublinie).
Patrząc na daty nietrudno zauważyć, że aktywne próby ujęcia „Żelaznego” przez Chachaja wypadają co dwa lata, najpierw w 1946 r., później w 1949 r.  Po następnych dwóch latach, w 1951 r. urzeczywistniło się stare powiedzenie „do trzech razy sztuka” i kolejna próba okazała się być dla niego ostatnią w karierze. Niestety, kilka minut później szczęście odwróciło się również od „Żelaznego”.

 

Roman Dobrowolski. Aresztowany 7 X 1951 r. Skazany na karę śmierci i stracony za współpracę z oddziałem ppor. „Żelaznego” 3 XII 1951 r.

 

Po likwidacji grupy, na podstawie zeznań zatrzymanych, aresztowano kilkadziesiąt osób, które pomagały oddziałowi ppor. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Już następnego dnia, 7 października 1951 roku, funkcjonariusze WUBP w Lublinie, kierowani przez Aleksandra Lejaka, przeszukali dom Romana Dobrowolskiego w Urszulinie, znajdując tam 1263 sztuk legitymacji WiN, 78 pieczęci, powielacz płaski, matryce do niego, tusz oraz suche ogniwo do baterii, 2 odbiorniki oraz 78 zeszytów z danymi aktywistów komunistycznych oraz tajnych współpracowników UB. Aresztowano właściciela domu – Romana Dobrowolskiego oraz jego siostrę Janinę, których przewieziono do aresztu PUBP we Włodawie.


Poniżej przedstawiam, sporządzony przez oficera WUBP Lublin, protokół oględzin dowodów rzeczowych znalezionych w skrytce pod podłogą domu Romana Dobrowolskiego, a należących do oddziału ppor. Edwarda Taraszkiewicza. Lektura tego wykazu przedmiotów jednoznacznie obala – powtarzaną przez lata – komunistyczną propagandę o bandycko – rabunkowym charakterze oddziału „Żelaznego”. Nie znajdziemy tam nic, co nie byłoby przydatne w działalności oddziału partyzanckiego niepodległościowego podziemia. [zachowano oryginalną pisownię].

PROTOKÓŁ OGLĘDZIN DOWODÓW RZECZOWYCH
 

Lublin, dnia 26.V.1952 r

Oficer śledczy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie st. sierż. Rejak Aleksander dokonał oględzin przedmiotów znalezionych w czasie rewizji w dniu 7.X. 1951 r., a stanowiących dowody rzeczowe do sprawy p-ko DOMAŃSKIEMU Józefowi, s. Władysława, i innych.
1)1263 (tysiąc dwieście sześćdziesiąt trzy) legitymacji koloru różowego, zielonego i zielono szarego o rozmiarach 14,5 x 10,5 cm. inblanco. Na pierwszej stronie legitymacji orzeł z koroną otoczony wińcem, nad orłem napis w języku angielskim. Pod orłem napis Polska Organizacja Podziemna Wolność i Niepodległość. Poniżej oddział zbrojny Nr…. legitymacja Nr…. na odwrocie legitymacji miejsce na fotografię, oraz rubryki z napisami, podpis właściciela legitymacji, podpis Szefa Oddziału. Na trzeciej stronie znajdują się rubryki data wystawienia legitymacji, ps., data urodzenia, imiona rodziców, funkcja w oddziale, stopień wojskowy, data ostatniego awansu i wyszkolenie cywilne. Na czwartej stronie widnieją rubryki wykształcenie wojskowe i uwagi ogólne. Legitymacje są wykonane na cienkim kartonie fioletowym tuszem.
2)21 sztuk zeszytów 16-to kartkowych. Na okładkach koloru zielonego są dwie pieczątki a to: Obwód nr. 324 i tajne. Odręcznym pismem „Orientacyjny Podział Polityczno- Administracyjny” wewnątrz kartki porubrykowane, a w rubrykach pieczęcie orientacyjne P.O.P. „WiN” Oddział Nr 324, oraz odręcznym pismem wpisane nazwy miejscowości.
3)Zeszyły oznaczone cyfrą kolejną 45. Na okładce koloru zielonego widnieje odręcznym pismem sporządzony napis Obwód Nr. 324, spis szpiclów i aktywistów komunistycznych, oraz krótka kronika ich działalności. Zeszyt 1 b./ Na 9-ciu stronicach odręcznie pisano atramentem 15 nazwisk od Sucharczuka Władysława do Szabtyrski [Szubstarski] Marian.
4)Zeszyt oznaczony Nr. kolejnym 48. Odręcznym pismem na okładce napis Obwód 324, spis szpiclów i aktywistów. Na 16-tu kartkach odręcznie wpisano atramentem 50 nazwisk Od nazwiska Jakubiuk Mikołaj do nazwiska Filipczuk Aleksander.
5)Zeszyty oznaczone kolejną cyfrą 49. Wewnątrz na 21 stronie wpisano odręcznie 23 nazwisk od nazwiska Mikołaja Jakubiuka do nazwiska Posamoniuk Stefan.
6)Zeszyt oznaczony kolejną cyfrą 59 na okładce koloru cielistego widnieje napis spis wszystkich szpiclów U.B. oraz aktywistów komunistycznych. Na 29 stronicach wpisano 70 nazwisk od nazwiska Mikołaj Jakubiuk do nazwiska Szubtarski [Szubstarski] Marian.
7)Zeszyt oznaczony kolejną cyfrą 71 zawiera na 12-13 stronie nazwisko Mikołaja Jakubiuka, Kazińskicgo [Kosińskiego] Tadeusza i Kazińskicgo [Kosińskiego] Józefa.
8)Dwa zeszyły oznaczone kolejną cyfrą 18 i 65 zawierają teksty piosenek.
9)Zeszyt zawierający 8 kartek z pieczęciami organizacyjnymi.
10)3 egz. statutu Polskiej Organizacji Podziemnej „WiN” spisanego odręcznie na 4-ch kartkach papieru zeszytowego.
11)2 zeszyty zapisane pismem w języku rosyjskim z tego jeden oznaczony cyfrą 68 a drugi bez okładki.
12)Zeszyt oznaczony kolejną cyfrą 69. Na pierwszej stronicy tekst zaczynający się towary tekstylne.
13)Zeszyt oznaczony kolejną cyfrą 38, 39 i 62. Na okładkach napis pismem ręcznym krótka chronologia akcji przeprowadzonych przez oddział „Jastrzębia” i dalej. Oznaczone nr. nr. od 1 do 3-ch. Zapisane są ołówkowym pismem odręcznym,
14)Zeszyty oznaczone cyfrą kolejną 41, 42 i 61 – zawierają spis poległych członków bandy „Jastrzębia” i innych oddziałów konspiracyjnych.
15)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 47. Na okładce widnieje napis odręczny ogólne instrukcje dla organizacji obwodu. Obwód Nr. 324. – zapisany pismem odręcznym – ołówkiem chemicznym.
16)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 64. na stronicach pieczątki organizacyjne. Wewnątrz włożone 19 kartek pergaminowych z wzorami legitymacji i pieczątek organizacyjnych.
17)Dwa zeszyty z komunikatami radiowymi, z napisem na okładce Newiork – London – Warszawa Moskwa itd.
18)21 zeszytów 16-to kartkowych z napisami na okładkach skoroszyt polityczno administracyjny obwód 325. Wewnątrz porubrykowany. Na pierwszej stronie pieczęcie organizacyjne P.O.P. i „WiN” Oddział Nr. 325.
19)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 52. Wewnątrz na pierwszej stronicy tekst zaczynający się od słów struktura organizacyjna oddziału zbrojnego Nr. 325.
20)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 46. Na okładce napis ogólne instrukcje dla organizacji obwodów – Obwód Nr. 325. Zapisany pismem odręcznym na 6-ciu kartkach.
21)Zeszyt oznaczony kolejną cyfrą 17. Na okładce napis ogólne instrukcje dla organizacji oddziału 325 – zapisany pismem odręcznym na 9-ciu kartkach. Zaczynający się od słów sprawy administracji.
22)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 25 z napisem tylko dla użytku dowódcy. Orientacyjny skoroszyt terenowy. Na pierwszej stronicy mapka obejmująca teren Lublin, Lubomil, Międzyrzec.
23)Zeszyt oznaczony cyfrą kolejną 2 porubrykowany.
24)Zeszyt w czarnej sztywnej okładce w środku na jednej stronie szyfr Nr. 14-Z 4×4.
25)4-ry grube bruljony w okładkach sztywnych o białym lenijowanym papierze. Każ
da kartka opieczętowana pieczątką podłużną na której widnieje z lewej strony dwa skrzyżowane karabiny, pośrodku orzeł, z prawej sylwetki drzew iglastych. Pod spodem napis Zjednoczone oddziały partyzanckie „WiN”.
26)pięć bruljonów w sztywnych okładkach o białym lenijowanym papierze. Każda kartka opieczętowana dwustronnie pieczęcią wielkości stronicy, tekst pieczęci zaczyna się od słów oddział Nr. a kończy słowami uwagi ogólne.
27)4-ry pieczątki okrągłe z orłem wykonane ręcznie w czarnej gumie z drewnianymi rączkami (załącznik pozycja od 1-4).
28)30 pieczątek podłużnych Komendantów, Szefów i Kwatermistrzów obwodu i rejonów Nr. 324.
29)91 pieczątek podłużnych Komendanta, Szefów, Kwatermistrzów obwodu i oddziałów „WiN” Nr. 325.
30)8 pieczątek różnych.
31)Załącznik Nr… poz…
32)Pieczątki gumowe wykonane odręcznie w czarnej gumie nie oprawione różnej wielkości (załącznik Nr… po/….) szt. 22.
33)6 pieczęci dużych wyrobionych ręcznie w czarnej gumie osadzonych na drewnianych klockach (Zał. Nr… poz….)
34)10 rylcy do wyrobu pieczęci są to druciki różnej wielkości na końcu zaostrzone – osadzone w kawałkach drzewa.
35)8 buteleczek tuszu do stempli w tym 7 koloru fioletowego i jeden czerwony.
36)wiązka gumy na podwiązki szer. 1,1/2 cm. długości około 5 mtr.
37)Książka nauki języka rosyjskiego autora „F. Sowietkin” w papierowej okładce
38)Ryngraf metalowy z łańcuszkiem wielkości 9 x 11 cm.
39)Powielacz płaski w czarnej skrzynce drewnianej kompletny, wałek zabrudzony farbą.
40)44 matryce do powielacza wytwurni „Delfin” – nowe.
41)Bateria anodowa wytwurni Z.W.O.i.B. Zakład K-73. wielkość 28x16x6 cm.
42)Ogniwo suche typ O.S.-l firmy „Centra” przeżarte kwasem.
43)6 bateryjek płaskich do lampek kieszonkowych wytwurni Z.W.O.i.B. złączonych w jedno ogniwo drutem miedzianym związanym izolacją gumową ściągniętą z kabla.
44)Odbiornik radiowy typu „Pionier” B. bez przewodu podłączeniowego do sieci, zewnętrznie nie uszkodzony. Nr. 115887
45)Aparat radiowy firmy „Braun Radio” Nr. 111372, typ B.S.K. 238-F. W skrzynce ze sklejki oklejonej zielonym płótnem – mocno zniszczonej. Tylna część skrzynki odpada. Część frontowa skrzynki otwiera się po naciśnięciu zaczepu samoczynnie. Skrzynka posiada uchwyt. Wewnątrz mocno zanieczyszczony. Posiada 4 lampy szklane z których dwie u podstawy są owinięte izolacją.


Protokół sporządził w dniu 23 października 1951 r.
Oficer Śledczy W.U.B.P. w Lublinie
[podpis nieczytelny]

 

Okładka i fragmenty zeszytu Nr 2, trzeciej kroniki „Żelaznego” pt. „Krótka chronologia akcji przeprowadzonych przez oddział Jastrzębia i dalej”, w których opisuje przebieg ataku na PUBP we Włodawie. Kronika ta została przejęta przez UB, 7 X 1951 r. u Romana Dobrowolskiego w Urszulinie. (w protokole figuruje pod nr 13)
Okładka i fragmenty zeszytu Nr 2, trzeciej kroniki „Żelaznego” pt. „Krótka chronologia akcji przeprowadzonych przez oddział Jastrzębia i dalej”, w których opisuje przebieg ataku na PUBP we Włodawie. Kronika ta została przejęta przez UB, 7 X 1951 r. u Romana Dobrowolskiego w Urszulinie. (w protokole figuruje pod nr 13)
Okładka i fragmenty zeszytu Nr 2, trzeciej kroniki „Żelaznego” pt. „Krótka chronologia akcji przeprowadzonych przez oddział Jastrzębia i dalej”, w których opisuje przebieg ataku na PUBP we Włodawie. Kronika ta została przejęta przez UB, 7 X 1951 r. u Romana Dobrowolskiego w Urszulinie. (w protokole figuruje pod nr 13)
Okładka i fragmenty zeszytu Nr 2, trzeciej kroniki „Żelaznego” pt. „Krótka chronologia akcji przeprowadzonych przez oddział Jastrzębia i dalej”, w których opisuje przebieg ataku na PUBP we Włodawie. Kronika ta została przejęta przez UB, 7 X 1951 r. u Romana Dobrowolskiego w Urszulinie. (w protokole figuruje pod nr 13)
Fragmenty pierwszej kroniki „Żelaznego” zatytułowanej „Pamiętnik ogólnych prac”, obejmującej okres od powstania bojówki obwodowej do stycznia 1946 r. Wpadła w ręce UB na początku 1946 r. Drugą kronikę przejęło UB w bunkrze kpt. „Uskoka” w maju 1949 r.
Fragmenty pierwszej kroniki „Żelaznego” zatytułowanej „Pamiętnik ogólnych prac”, obejmującej okres od powstania bojówki obwodowej do stycznia 1946 r. Wpadła w ręce UB na początku 1946 r. Drugą kronikę przejęło UB w bunkrze kpt. „Uskoka” w maju 1949 r.

 

Józef Domański Łukasz” i Stanisław Marciniak „Niwinny” 14 sierpnia 1952 r. zostali skazani przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie, na sesji wyjazdowej we Włodawie, na karę śmierci. Wyroki wykonano 12 stycznia 1953 r. w więzieniu na Zamku w Lublinie. W tym samym procesie, na karę śmierci skazana została Regina Ozga „Lilka”, której wymiar kary zamieniono na dożywotnie więzienie, które opuściła 26 lutego 1958 r.
Romana Dobrowolskiego, w pokazowym procesie na sesji wyjazdowej w Urszulinie, skazano na śmierć. Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski i już 3 XII 1951 r. wyrok został wykonany w więzieniu na Zamku w Lublinie. Janina Dobrowolska skazana została na 12 lat więzienia, z którego wyszła na wolność 30 IV 1956 roku. Życie zaczynała od zera. Jej majątek oraz dom został przejęty przez skarb państwa i nigdy nie zwrócony. Życie zaczynała od zera. W czerwcu 1990 roku wystąpiła do Wydziału Karnego Sądu Wojewódzkiego w Lublinie z prośbą o radę dotyczącą otrzymania odszkodowania i zwrotu majątku. Jej prośba pozostała bez biegu. Nie otrzymała również danych o miejscu pochówku swego brata. Zmarła bez otrzymania jakiegokolwiek zadośćuczynienia.

 

Bronisław Kaszczuk ps. „Ładny”. Syn Teodora i Natalii Kaszczuk, łącznik i wywiadowca „Żelaznego”, skazany na 10 lat więzienia.

 

Podobnie potoczyły się losy rodziny Kaszczuków, którym również odebrano majątek w całości, ograbiając ich tym samym z wszelkich środków do życia… oczywiście, życia po opuszczeniu więzienia, na które zostali skazani za współpracę z oddziałem „Żelaznego” trzej bracia Kaszczukowie: Stanisław – na karę dożywotniego więzienia; Józef – na karę 12 lat więzienia i Bronisław – na karę 10 lat więzienia. Nawet dziewięcioletni Aleksander, najmłodszy syn, został w efekcie, w ramach odpowiedzialności zbiorowej, ograbiony z ostatniej krowy, która pozostawała w rękach jego opiekunów. A oto jak wyglądało to polecenie, wydane przez przedstawicieli władzy, reprezentującej ponoć „ustrój sprawiedliwości społecznej”:

Prezydium Gminnej Wola Uhruska 10.1.52 r
Rady Narodowej
Sobibór
 

Do Ob. Sołtysa Gromady Zbereże


W związku ze zmianą polecenia, które mówiło o pozostawieniu jednej krowy dla opiekuna Kaszczuka Aleksandra z inwentarza po Kaszczuku Teodorze – z polecenia Powiatowego Komitetu PZPR Włodawa, poleca się natychmiast zabrać krowę pozostawioną u Kaszczuk Emilii i pozostawić ją pod swoim dozorem do chwili rozstrzygnięcia sprawy. Nie wolno również mleć zboża, które ma być dopiero młócone.
 

Przewodniczący Prezydium
W. Dybała

 

Wycinek mapy terenu (WIG 1933), na którym rozegrała się ostatnia walka ppor. „Żelaznego” i jego ludzi. Na czerwono zaznaczono główny pierścień obławy i kierunki przemieszczania się UB-KBW. Czerwonym kółkiem oznaczono gospodarstwa rodziny Kaszczuków, czerwony krzyżyk – miejsce smierci „Żelaznego”. Niebieskie strzałki to kierunek przebijania się partyzantów, niebieski krzyżyk – miejsce przejęcia samochodu, którym próbowali wyrwać się z zagrożonego rejonu.

 

 

Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.
Na czerwono zaznaczono trasę przemieszczania się obławy UB-KBW do gospodarstwa Kaszczuków (tą samą trasą próbowali przebić się partyzanci, po przerwaniu pierścienia obławy i przejęciu Gaza 67). Od krzyżówki z traktem zbereskim, po przebyciu ok. 1 km. leśną drogą, trzeba było skręcić w lewo i po ok. 300 m. leśną ścieżką dochodziło się do zabudowań gospodarstwa.

 

 

Poniżej pozostałości po gospodarstwie rodziny Kaszczuków. Jak widać, komuniści bardzo dokładnie zadbali o to, by nie zostały najmniejsze ślady bytności ludzkiej w tym miejscu. Do dzisiaj pozostało jedynie kilkanaście cegieł z fundamentów obory, fragment zawiasu od drzwi zabudowań gospodarczych, kilka słabych świerków, zasadzonych jeszcze ręką Teodora Kaszczuka (lepsze zostały wycięte) oraz dwie potężne wierzby, jako niemi świadkowie dokonanej tam zbrodni.

EPILOG

Gdy już opadł bitewny kurz i aresztowano wszystkich bandytów”, starym ubeckim zwyczajem, praktykowanym w całej Polsce a przejętym od nauczycieli z NKWD, zwłoki ppor. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, Stanisława Torbicza „Kazika” oraz Teodora i Natalii Kaszczuków, załadowano na wóz i wywieziono w nieznane miejsce, by pogrzebać nie tylko ich ciała, ale również i pamięć, a jednocześnie, w ten wyszukanie perfidny sposób, jeszcze bardziej upodlić i zadać ból, pozostałym przy życiu rodzinom tych ostatnich Bohaterów Antysowieckiego Powstania.

Dziedziniec PUBP we Włodawie, 6 X 1951 r. Leżą od lewej: Stanisław Torbicz „Kazik” i ostatni dowódca oddziału partyzanckiego Obwodu WiN Włodawa, ppor. cz.w. Edward Taraszkiewicz „Żelazny”. Zdjęcie wykonane przez funkcjonariuszy UB.

 

Od tamtych tragicznych wydarzeń minęło ponad pół wieku, Polska w tym czasie odzyskała niepodległość, przyjaciele i koledzy mogli w końcu uczcić pamięć swoich towarzyszy broni, a historia zaczęła pisać epilog, tej, wydawałoby się beznadziejnej sprawy, jaką jest poszukiwanie miejsc pochówków dowódców i żołnierzy niepodległościowego podziemia, których setki, jeśli nie tysiące nie mają nawet swoich symbolicznych grobów… w przeciwieństwie do największych komunistycznych zbrodniarzy, mających swoje kwatery nawet w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.

Pół roku temu, przypadek sprawił, że pojawiła się bardzo wiarygodna relacja świadka, który z dużą dokładnością wskazał prawdopodobne miejsce pochówku ppor. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” i trojga ludzi, którzy zginęli wraz z nim, 6 X 1951 r. w Zbereżu nad Bugiem. Przekazane informacje, bogate w szczegóły topograficzne, okazały się na tyle poważne, że rozpoczęto poszukiwania w celu dokładnego zlokalizowania tego miejsca i wydobycia szczątków pogrzebanych tam ludzi. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że takie przedsięwzięcie wymaga niezmiernie dużo pracy i zaangażowania sporej ilości ludzi, czasu i środków, trzeba uzbroić się w cierpliwość i systematycznie pokonywać kolejne etapy, chociaż już teraz można stwierdzić, że efekty wstępnie przeprowadzonych badań we wskazanym terenie, pozwalają mieć nadzieję, że poszukiwania zakończą się sukcesem, a ppor. Edward Taraszkiewicz „Żelazny” będzie pierwszym dowódcą antykomunistycznego podziemia w Polsce, którego miejsce pochówku zostanie odnalezione. Miejmy również nadzieję, że nie ostatnim…

Opracowano na podstawie:
Aparat Bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza, Tom I, 1944 – 1956, redakcja naukowa: Krzysztof Szwagrzyk, Warszawa 2005.
Zdzisław Broński „Uskok”, Pamiętnik (1941 – maj 1949), wstęp, red. naukowa i opracowanie dokumentów Sławomir Poleszak, Warszawa 2004.
Jerzy Chlebowicz, Najśmielsza gra „Żelaznego”, [w:] Strzały o świcie. MO i KBW w walce z bandami, Warszawa 1962, s. 293 – 305.
Wojciech Frazik, Filip Musiał, Mateusz Szpytma, Twarze krakowskiej bezpieki. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Krakowie. Informator personalny, Kraków 2006.
Jarosław Kopiński, Rozpracowanie struktur konspiracyjnych AK-WiN na przykładzie działań operacyjnych WUBP w Lublinie w latach 1944-1956, [w:] Wobec komunizmu. Materiały z sesji naukowej pt. „Lubelskie i południowe Podlasie wobec komunizmu 1918-1989. Radzyń Podlaski 2 IX 2005, Radzyń Podlaski 2006, s. 137 – 207.
Henryk Pająk, „Jastrząb” kontra UB, Lublin 1993.
Henryk Pająk, „Żelazny” kontra UB, Lublin 1993.
Henryk Pająk, Oni się nigdy nie poddali, Lublin 1997.
Rozmowa ze Stanisławem Kaszczukiem przeprowadzona w dniu 17.06.2007 r.
Rozalia Taraszkiewicz-Otta, Dwie prawdy. Na drodze życia. Wspomnienia, oprac. Sławomir Poleszak, [w:] Pamięć i Sprawiedliwość nr 1 (11)/2007, s. 383 – 419.
Twarze lubelskiej bezpieki, Katalog wystawy przygotowanej przez Instytut Pamięci Narodowej O/Lublin, Lublin 2007.